____________________
Chłopak
ustawił ostatni kamień na stosie, który ułożył jako grób dla swego przyjaciela.
Tworzenie go nie zajęło mu zbyt dużo czasu. Martwego żołnierza, który zginął z
ręki Loana, miał zamiar zostawić bez pochówku, gdyż nie miał obowiązku grzebać
martwych wrogów. Zabrał tylko jego miecz i należący do przyjaciela sztylet, nic
innego nie mogło być przydatne - cesarski nie miał przy sobie żołdu.
Może i
powinien był od razu po przebudzeniu się z omdlenia ruszyć w pościg za sługami
Cesarstwa, wiedział jednak, że zbyt długo leżał bez przytomności, by ich dogonić
i kilkadziesiąt minut go nie zbawi, postanowił więc pochować przyjaciela.
Teraz, skoro już to zrobił, mógł z czystym sercem i bez obawy o zemstę ze
strony duszy przyjaciela wyruszyć w pościg.
Zmarli
bardzo nie lubili nie być pochowanymi. Jeśli ktoś umarł na odludziu nic się nie
działo, jednak, jeśli najbliżsi byli przy czyjejś śmierci i porzucili ciało bez
pogrzebu czy spalenia, dusze mściły się na nich, na różne sposoby przykrząc życie
żyjącym. Natomiast, jeśli ktoś pochował ciało swego wroga lub takie, na które
się gdzieś natknął, duch zmarłego mógł takiej osobie pomóc.
Mimo to, Conhorn
nie mógł jednak tak opuścić Loana. Dłuższą chwilę stał przy grobie, opłakując
przyjaciela. Czuł, że powinien już iść, ale coś go zatrzymywało, coś nie
pozwalało...
Ciało
żołnierza.
Kiedy tak
stał, podjął decyzję, że jednak pogrzebie i jego. Może i straci na tym kolejne
cenne minuty, ale czyjaś przychylność z zaświatów była cenniejsza od czasu, tym
bardziej, kiedy walczy się samemu przeciwko całemu Cesarstwu. Usypał więc drugi
kopczyk z ziemi i gałęzi. Nie był to może ani piękny, ani wprowadzający w
zachwyt grobowiec, ale lepszy taki, niż żaden.
Teraz już
chłopak odwrócił się plecami do miejsca pochówku poległych i z ciężkim sercem
zwrócił twarz w kierunku wioski.
Ruszył
przed siebie, kierując się do miejsca, w którym spędził prawie całe swoje
życie. Miejsca, które spłonęło w cesarskim przypływie złości. Miał nadzieję
znaleźć ślady pozostawione przez odchodzący oddział, za którym musiał podążyć.
Biegł, przeskakując przez wystające ponad poziom gruntu, powykręcane korzenie i
pnie ściętych przez wieśniaków lub powalonych siłami natury drzew. Nie dbał o
zmęczenie, przyspieszony oddech, palące płuca czy serce, chcące wyskoczyć mu z
piersi. Nie dbał o nic. Wiedział tylko, że musi dopełnić przysięgi i pomścić
przyjaciół. Odnalezienie Virrey i dopadnięcie Czarnej Błyskawicy stało się
jedynym sensem i celem jego życia. Wiedział, że jeśli mu się nie uda, nie zazna
spokoju, nawet po śmierci.
Zwłaszcza
po śmierci.
Zbiegał w
dół stromego zbocza porośniętego drzewami wzgórza. W oddali widział już prześwitujące
między pniami światło - znak, że zbliża się do granicy lasu a tym samym do
wioski. Już po chwili ciężko sapiąc zatrzymał się w miejscu, w którym las
przechodził w polanę. Widział stamtąd zwęglone szczątki budynków. Niektóre z
zabudowań jeszcze się dopalały, niewielkie płomyczki pełzały po spalonych
deskach. Na ten widok gardło chłopaka ścisnęło się po raz kolejny w ciągu
zaledwie kilku godzin. Całe jego życie legło w gruzach.
Otrząsnąwszy
się, wkroczył między zgliszcza.
W centrum
wioski, a raczej w miejscu, gdzie centrum kiedyś się znajdowało, piętrzył się
stos trupów. To już było zbyt wiele. Żołądek Conhorna wywrócił się na lewą
stronę i chłopak zwymiotował całą jego zawartość. Przez chwilę stał zgięty w
pół, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Krzywił się, oddychając z trudem. W
końcu, ból brzucha popuścił nieco, tak że Conhorn mógł się z powrotem
wyprostować. Powstrzymując kolejną falę mdłości, pełen obaw podszedł powoli do
stosu. Ku swej uldze stwierdził, że spoczywają tam wyłącznie ciała mężczyzn.
Kątem oka
dostrzegł wzniesiony w pewnym oddaleniu od końca wioski porządny, zgrabny kurhanik,
w którym najprawdopodobniej pogrzebani zostali polegli w trakcie ataku na
wioskę żołnierze.
Odszedł
stamtąd, mając nadzieję znaleźć jakieś drewno, które byłoby suche, porąbane i
przede wszystkim nie spalone przez cesarskich. Na szczęście, żołnierze najwyraźniej
nie dostrzegli przygotowanych na zimę zapasów, zmagazynowanych pod lasem w
niewielkiej budce na drugim krańcu wsi. Obłożył więc nimi stos i podłożył
ogień, przeniesiony z jednego z dopalających się domostw. Stanowiące podpałkę
sucha trawa i niewielkie gałązki szybko się rozpaliły.
Teraz
zajął się szukaniem pozostawionych przez odchodzący oddział śladów. Cała ziemia
zdeptana była ciężkimi, żelaznymi butami, noszonymi przez żołnierzy, więc
odnalezienie tych właściwych nie było proste. W końcu jednak odszukał odciski
zostawione przez oddalających się dwójkami wojowników. Prowadziły na południe,
w kierunku pobliskiej wsi Polsten.
Conhorn
ruszył ich śladem, zostawiając spaloną wioskę za sobą. W powietrzu rozchodził
się smród palonej skóry. Odchodząc, spojrzał jeszcze za siebie. Ujrzał
strzelający wysoko w górę płomień, trawiący ciała wieśniaków. Miał przynajmniej
kilka, jak nie kilkanaście godzin straty do żołnierzy. Nie miał szans odrobić
tego czasu i zdawał sobie z tego sprawę, mógł jednak nie pozwolić na
zwiększenie się tej odległości. I nie zamierzał pozwolić.
Pozostawiając
za sobą zgliszcza, ostatecznie zerwał ze swoim poprzednim życiem. Zamknął się
stary rozdział w księdze jego istnienia, a rozpoczął nowy.
Ślady,
wbrew domysłom chłopaka, wcale nie prowadziły do Polsten. Około mili od
spalonej wsi skręcały w prawo i dalej szły drogą gruntową w kierunku gościńca
numer siedem, tak zwanej Cesarskiej Siódemki. Trakt ten łączył położony na
wschodzie port Malvand ze znajdującym się na zachodzie, w środkowej części
prowincji, miastem Kalmervold, będącym jednocześnie stolicą prowincji. Za
Kalmervoldem, Siódemka zamieniała się w Trakt Międzyprowincjonalny, łączący ze
sobą wszystkie prowincje.
Chłopak
ruszył dalej, kierując się śladami i zastanawiając się, dokąd najprawdopodobniej
skierują się żołnierze. Nie miał zamiaru się poddać, choćby zmierzali do samej
stolicy Cesarstwa.
Choćby
musiał stawić czoła całej potędze Cesarza i pokonać całą jego armię, nie podda
się. Niechaj imię "Conhorn" na zawsze wyryje się w pamięci tego
świata!
Kiedy
dotarł do Siódemki, na której - jak się zdawało - był w tej chwili jedynym podróżnym,
zazgrzytał ze złości zębami. Część śladów prowadziła w lewo, a część - w prawo.
Kiedy wściekłość minęła, zdał sobie sprawę z tego, w jak beznadziejnej sytuacji
się znalazł. Zrezygnowany, padł na kolana i spuścił głowę.
- Bogowie!
Dlaczego mi to robicie?
____________________
Doszliście do końca? No to się bardzo cieszę :)
Mimo kupy nauki, ciesząc się wolnym
Sagi (bo któż by inny? :P)
Ciekawy rozdział :) Nie przynudzałeś, aż chciało się czytać dalej i dowiedzieć, co też Conhorn zrobi :)
OdpowiedzUsuńTrochę zniesmaczyła mnie scena, kiedy dostał mdłości...
Małe pytanko: ty sam wymyślasz te wszystkie nazwy miejscowości, wiosek, traktów itp itd????
P.S. Dostajesz nominacje do Liebster Blog Awards. Więcej informacji pod adresem: http://nad-naturalni.blogspot.com/2014/05/liebster-blog-awards.html
Pozdrawiam! (piszę z czystej formalności, bo wiem, że wiesz o nominacji xD)
Dziękuję :) To miłe, bo mnie osobiście trochę nudzą pierwsze 2-3 opowiadania... ;)
UsuńSam fakt, że dostał mdłości czy stos trupów? Uspokoję cię, z tego co pamiętam w najbliższym czasie nie będzie ani jednego, ani drugiego... tak mi się przynajmniej wydaje.
Tak, chociaż akurat w "Balladzie o Conhornie" przerobiłem istniejące imiona celtyckie, np. "Conhorn" jest od Conchorn - bo łatwiej mi było pisać przez h niż ch. Resztę staram się wymyślać sam, bo z imionami mam największy problem. Nazwy miejscowości, wiosek, traktów - to już inna sprawa ;)
Tak, wiem, że dostałem nominację i dziękuję :) Ale nadal nie wiem o co w tym chodzi :P
Sam fakt, że dostał mdłości i...tak po prostu zwymiotował. A stos trupów...to stos trupów. Nic nadzwyczajnego w zniszczonej wiosce.
UsuńTo podziwiam :) Ja nigdy nie miałam głowy do wymyślania nazw i imion...w szczególności imion.
Ehhh...serio, to aż takie trudne do zrozumienia...? o:
To że zwymiotował? Serio? xD Dobrze że nie opisałem tego bardziej szczegółowo. Postaram się to poprawić :P
UsuńDziękuję, dziękuję :) Jak się wkręcisz w wymyślanie to już jakoś leci ;)
Tak, wyobraź sobie że tak. Przynajmniej dla mnie.