niedziela, 27 kwietnia 2014

"Ballada o Conhornie - Część I: Czarna błyskawica"

Jednak mi się udało :) Tak więc wrzucam właściwą pierwszą część. Miłej lektury! :)
____________________

    Młody, piętnastoletni chłopak biegł, śmiejąc się, niczym opętaniec. Tuż przed nim pędziła dziewczyna w jego wieku, a kawałek za nimi drugi, starszy o rok chłopiec. Była to trójka przyjaciół, miejscowych łobuzów, którzy gotowi byli na każde wyzwanie. Najstarszy z nich nosił imię Loan, dziewczyna Virrey, a młodszy chłopak Mahonna. Mieszkańcy wioski, z której pochodziła ta trójka, często wykorzystywali przyjaciół do różnych zadań, których nie chciało im się robić lub się ich bali, typu polowania (będące szczególnie niebezpiecznymi, gdyż cała zwierzyna „należała do cesarza”) czy odnoszenie i przenoszenie różnych rzeczy, bo – pomimo, że byli łobuzami – można było im ufać.
     Virrey i Mahonna lubili się szczególnie. Pasowali do siebie, jak mawiały starsze – a nawet młodsze – kobiety. Chłopak uważał, że mają rację i miał nadzieję, że dziewczyna myśli podobnie, jednak ze względu na ich przyjaźń bał się z nią o tym porozmawiać. Nie chciał odrzucić jej od siebie jednym głupim pytaniem, zbyt sobie cenił tę znajomość; więc gnił, trawiony skrywanymi uczuciami.
     Mahonna nie miał rodziny. Od dziecka wychowywała go tylko matka – ojciec opuścił ją, kiedy jeszcze była w ciąży. Jednak i ona odeszła, gdy chłopak miał cztery lata. Jak dotąd nie dowiedział się, co było przyczyną jej śmierci. Dalszej rodziny: wujków, ciotek, babć czy dziadków nie miał. Przygarnęli go rodzice Virrey, kiedy miał siedem lat; przez trzy wcześniejsze lata przebywał w sierocińcu w pobliskim miasteczku Vannuled. Teraz jego przybrani rodzice z aprobatą patrzyli na jego uczucia do Virrey, których przed nimi nie umiał ukryć.
     Dziewczyna wypadła z lasu, przez który biegli, i zatrzymała się jak wryta na nieporośniętym drzewami fragmencie ziemi, zakończonym wysokim, stromym urwiskiem. Jej długie, kręcone włosy w kolorze ciemnego blond zafalowały, błyszcząc lekko w słońcu. Nie krzyknęła zwyczajowego „wygrałam!” czy „pierwsza!”, tylko zatrzymała się bez słowa, wpatrzona w jakiś punkt poniżej. Mohonna podszedł do niej zaniepokojony, spojrzał na twarz przyjaciółki. Była ściągnięta strachem, bólem i niepewnością. Podążył wzrokiem za jej spojrzeniem… i zesztywniał.
     Znad świetnie widocznej z tego miejsca wioski unosiły się kłęby czarnego, smolistego dymu. Chaty mieszkańców stały w płomieniach, wśród ognia uganiały się jakieś postaci. Słychać było krzyki mordowanych mężczyzn i gwałconych kobiet, płacz dzieci i kwiki przestraszonych zwierząt. W pewnym oddaleniu od wioski stało kilku, odzianych w zbroje segmentowe żołnierzy, dzierżących sztandar Cesarstwa oraz drugą, mniejszą flagę, przedstawiającą czarną błyskawicę na białym tle.
     - Bogowie – wyszeptał Loan, dobiegną wszy do reszty i zobaczywszy to, co działo się w dole.
    - Nic tu po nas – rzekł Mahonna ze ściśniętym żalem gardłem. – Nie pomożemy im. Uciekajmy, jeszcze nas cesarscy zobaczą i zaczną ścigać.
     Rzucili się do ucieczki, zostawiając za sobą swoje trawione ogniem domy i mordowane rodziny. Biegli przez dobrze sobie znany teren, chodzili tędy prawie każdego dnia. Przy wielkim głazie skręcili ze ścieżki. Rozgarniali przed sobą wysokie krzewy i paprocie, torowali sobie drogę wśród gałęzi. Mahonna oddychał coraz ciężej. Często biegał, jednak nigdy jeszcze nie przebiegł tak długiego – bo z wioski na urwisko i połowę drogi z powrotem – dystansu naraz. Wiedział, że w tym tempie dużo dalej nie pociągnie.
     Wkrótce zaczął zwalniać, rzężąc głośno. Loan i Virrey zatrzymali się obok niego, również mocno zmęczeni, jednak nie tak bardzo jak on. Zgiął się w pół.
     - Biegnijcie beze mnie – wysapał, unosząc głowę do góry, by spojrzeć na przyjaciół.
     - Zwariowałeś?! – wykrzyknęła dziewczyna w odpowiedzi. – Nie zostawimy cię tutaj. Uciekamy razem, albo w ogóle.
     - Dołączę do was w Vannuled, może być?
     - Nie. Pójdziemy tam razem – odparł Loan. – Nie zostawimy cię.
     W tym momencie z lasu wypadł oddział zbrojnych. Starszy chłopak wyszarpnął zza pasa sztylet i rzucił się na uzbrojonych we włócznie i miecze mężczyzn – zawsze lubił grać bohatera i nigdy nie wiedział, kiedy nie należy tego robić. Ciął jednego z nich w twarz, uśmiercając go, ale nic więcej nie zdołał zrobić, gdyż padł pod ciosami pozostałych.
     - Brać dziewczynę! – krzyknął jeden z żołnierzy. – A chłopaka zabić.
     Kilku żołdaków chwyciło Virrey i pociągnęło z sobą w las. Ta krzyknęła, próbując się im wyrwać. Gdy zrozumiała, że się jej nie uda, spojrzała żałośnie na przyjaciela. Poruszyła bezgłośnie wargami, Mahonna wyczytał z ich ruchu jedno, krótkie zdanie: „Kocham cię”.
     - Ja ciebie też – wyszeptał, a ona uśmiechnęła się przez łzy, dając znak, że zrozumiała. – Przepraszam…
     Dziewczyna i prowadzący ją mężczyźni znikli wśród drzew. Zostało tylko dwóch, którzy mieli za zadania go uśmiercić. Jeden obnażył miecz, drugi rzucił chłopaka na kolana i odciągnął głowę w tył.
     - Ostatnie słowo? – warknął ten z mieczem, zbliżając się.
     W Mahonnie wezbrały wszystkie uczucia, które do tej pory tłumił w sobie – żal po śmierci biologicznej matki, upokorzenia, których doznawał od dzieci ze wsi z tytułu opuszczenia go przez ojca, smutek z powodu spalenia wioski i zamordowania przybranych rodziców, rozpacz po porwaniu Virrey i zabiciu Loana i wreszcie złość wraz z nienawiścią do ludzi, którzy zniszczyli mu życie i zamordowali jego przyjaciół, rodzinę…
     - Ostatnie słowo? – chłopak powtórzył niczym echo. – Przeklinam każdego, kto tu był i brał udział w spaleniu wioski, morderstwie i porwaniu moich przyjaciół. Niechaj będzie przeklęte całe Cesarstwo i wszyscy, którzy mu służą, a zwłaszcza człowiek mający w herbie czarną błyskawicę na białym tle i cała jego rodzina, i potomkowie do czternastego pokolenia w przód!
     Klątwy mają wielką moc, a szczególnie potężne są te, rzucone przez kogoś, kto stracił ukochane osoby. Ludzi, na których ciążyła klątwa, społeczeństwo odrzucało, gdyż w ich otoczeniu często działy się przedziwne i straszne rzeczy.
     Rozległ się ogłuszający grzmot. Żołnierz z mieczem zesztywniał. Zerknął spanikowanym wzrokiem na towarzysza.
     - Też to czujesz?
     - Tak… I słyszę…
     Coś przeleciało z łomotem nad koronami drzew. Rozległ się głośny ryk, w powietrzu rozszedł się dziwny zapach, podobny do woni wymieszanej z dymem siarki.       - Uciekajmy!
     Żołnierze rzucili się między drzewa, krzycząc w niebogłosy, gnani panicznym strachem. Chłopak runął na ziemię, całkiem wyzuty z sił. Przez chwilę leżał bezmyślnie, jednak otępienie szybko minęło. W jego głowie zrodziła się myśl.
     Virrey, przysięgam, że cię odnajdę i zemszczę się na tych ludziach. Już nie jestem tym samym, w miarę niegroźnym człowiekiem, z którym zadarli i nigdy więcej nim nie będę.
     - Teraz jestem Conhorn.   

8 komentarzy:

  1. Komentatorka Enough melduje się ;)
    Zacznijmy:
    Bardzo ciekawy początek, nie powiem. Tylko trochę zdziwiło mnie, że oni tak bez emocji zareagowali na to, że palą ich wioskę. Zazwyczaj, normalni ludzie, w przypływie emocji rzuciliby się tam i tratowali kogo popadnie.
    Ale to tylko moje odczucie.
    Poza tym ci strażnicy jakby czekali aż Mahonna pożegna się z Virrey...dopiero jak odpowiedział, rzucili go na kolana.
    Ale nieważne: spodobało mi się twoje opowiadanie :) Kiedy będzie 2 rozdział? Czekam!
    Enough :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzienki za komentarz ;)
      No cóż, Enough, taki już jestem. Pisząc często nie zastanawiam się nad tym, co zrobiliby normalni ludzie ;) Tylko po co mieliby kogokolwiek tratować?! O.O
      Skupiłem się na opisie tego... hm... pożegnania, a nie reszty świata - to co się działo dookoła to już zupełnie inna sprawa ;) No wiesz, chaos. Nikt do końca nie wie, co ma robić, bo rozkaz nie był sprecyzowany :P
      Fajnie, że ci się spodobało :) Nie wiem, jeśli mi się uda to dzisiaj, ale mam trochę nauki... Wolne wolnym, ale hiszpański... a wczoraj nie udało mi się nic zrobić :/

      Usuń
    2. Bo byliby wściekli, że zabijają im bliskich! W takich chwilach człowiek staje się nieobliczalny ;)
      No tak, masz racje ;) Wiesz, to tylko moje odczucia, nie musisz się nimi sugerować, po prostu tak jakoś rzuciło mi się to w oczy ;)
      Lecę już czytać następną notkę :D
      Ja wczoraj i dzisiaj nic do szkoły nie zrobiłam...Mam to gdzieś :P
      Hiszpański jest wieczny, misiu...XD

      Usuń
    3. No tak, staje się nieobliczalny, ale ich była trójka a żołnierzy cały oddział... a Conhorn jeszcze nie był wielkim wojownikiem ani znanym p... nieważne ;)
      No tak, wiem, trochę dziwnie i nienaturalnie to wyszło... no ale cóż, trudno. Postaram się to poprawić w następnych częściach ;)
      Serio chce ci się to czytać? To fajnie :)
      Ale ty i tak dostaniesz 5... w najgorszym wypadku 4+...
      Ale misiu, to są podstawy... :D

      Usuń
    4. Już nic nie mów. Jeszcze za dużo zdradzisz ;)
      Serio, chce mi się to czytać! Jestem ciekawa dalszych wydarzeń, czy Conhorn natknie się na żołnierzy Cesarstwa! Pisz, pisz, pisz!!!

      Usuń
    5. Ha! Nic nie powiem! Ależ jestem wredny :D

      A tak serio to faktycznie więcej nie powiem. Jeszcze zdradzę fabułę do 6 czy nawet 7 części i co wtedy będzie? ;)
      To miłe, że ci się chce :) miałem nadzieję, że - chociaż to jest przewidywalne - to jednak kogoś zainteresuje :)

      Usuń
  2. Siemka! Sorry, że od razu do cb nie zajrzałam... Wybacz.
    Ale już jestem i muszę się zgodzić z pierwszym komentem Enough.
    Tja, te dwie reakcje, sytuacje, jak zwał tak zwał, wiesz, co mam na myśli... były powiedzmy... nienaturalne, nielogiczne. Rozumiem, że skupiłeś się na tym pożegnaniu, ale jednak.
    Niemniej opko fajne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No czeeeeść ;)
      Taaa... ludzkie odruchy... nie jestem w tym najlepszy. Zdecydowanie to moja słaba strona. Chociaż opisy "przeżyć wewnętrznych" czy jak to się nazywa, wychodzą mi całkiem dobrze ;) W każdym razie postaram się to poprawić. Zrobić to choć trochę bardziej ludzkie, logiczne i naturalne. Może mi się uda :)
      Dzięki za dobre słowo. I za krytykę. Wam obu :)

      Usuń