piątek, 30 maja 2014

...

No hej. Sprawa wygląda tak, że już teraz wiem, iż w tym tygodniu żadne opowiadanie się nie pojawi. Mam straszne urwanie głowy przed klasyfikacją; mam nadzieję, że mnie rozumiecie... 

niedziela, 25 maja 2014

"Ballada o Conhornie - Część IV: Gorsze niż się wydaje"

Uhm... Cześć. Tak jak obiecałem, w końcu coś wrzucam... Ja wiem, że jest słabe, krótkie, (mocno) spóźnione i nie zdążyłem tego poprawić, ale jest :) Miłej lektury! 
____________________

      - Co? Za daleko? A może już tam byłeś i… masz tam więcej wrogów niż tutaj? – spytał szczerze zaintrygowany Conhorn.
       - No cóż… - Murray zasępił się na chwilę. – Z tym miastem wiąże się pewna historia z mojej przeszłości… Ale opowiem ci o tym kiedy indziej. A teraz – chłopak prędko zmienił temat – jeśli ci to nie przeszkadza, to zaprowadzę cię gdzieś. Muszę zabrać kilka swoich rzeczy. I może udałoby się załatwić ci jakieś porządne ubranie? Bez obrazy, ale te szmaty wyglądają okropnie.
      - W porządku – Conhorn wzruszył ramionami.
      Ruszyli ciemnymi uliczkami miasta. Skręcili w prawo, później w lewo, w prawo, znowu w lewo… Conhorn prędko przestał liczyć zakręty i tylko szedł za towarzyszem. Po dłuższej chwili lawirowania krętymi zaułkami dotarli do niewysokiej, drewnianej chatki, przytulonej z jednej strony do wysokiej kamienicy, a z drugiej – do koszar straży.
      - Najciemniej jest pod latarnią – mruknął Murray, otwierając drzwi.
      W środku była tylko jedna izba, a w niej stare, rozlatujące się łóżko, ledwo trzymająca się w jednej całości szafa, krzywy stół i dwa zniszczone krzesła. Murray podszedł do tego, co jak się zdawało było łóżkiem.
      - Hej! Chyba nie sądzisz, że zabierzemy je ze sobą, co?
      Murray zignorował tę zgryźliwą uwagę i sięgnął pod wiszący na trzech deskach słomiany materac. Wyciągnął stamtąd niewielki, mosiężny kuferek, wręcz szkatułkę. Wziął małą skrzynkę pod pachę i podszedł do szafy. Otworzył ją, zawiasy zaskrzypiały cicho.
      - Sprawdź, może coś będzie na ciebie pasować.
      Conhorn ze zdziwieniem spojrzał na wiszące w szafie, w większości wyglądające na drogie stroje. Było tam nawet ubranie, które z pewnością należało kiedyś do jakiegoś cesarskiego lorda. Chłopak jednak wybrał dla siebie czarny, sięgający kolan płaszcz z czerwonymi pasami na wysokości piersi. Do tego wziął czarne spodnie i ciemne, wysokie buty. Murray uniósł lekko brew w wyrazie zdziwienia, ale nie skomentował wyboru przyjaciela.
      - Kaptur ci się podwinął – powiedział tylko, poprawiając zwinięty na plecach Conhorna spory kawał materiału.
      - Dzięki – rzucił tamten. – Masz już wszystko?
      - Tak. Jak dla mnie możemy ruszać. Chyba, że ty chcesz coś jeszcze zrobić, załatwić…?
      - Nie – Conhorn pokręcił przecząco głową. – Ruszajmy.
      Wyszli ze starej chaty. Niebo zaczynało już powoli szarzeć, wstawał wczesny świt. Skierowali się w stronę wschodniej bramy. Co prawda, zostanie otwarta dopiero za kilka godzin, ale Murray uparł się, żeby tam pójść. Zamkniętej bramy pilnowało dwóch strażników. Gdy tylko ujrzeli zbliżających się chłopców, dobyli broni. Jeden wycelował w ich kierunku pistolet.
      - Stać! – zawołał ten z pistoletem. - Kto idzie?
      - Kinsson? – odparł szeptem Murray. – Spokojnie, Kinsson. To ja, Murray.
      - Ach – mężczyzna opuścił pistolet. – Czego tu szukasz po nocy? I kim jest twój… przyjaciel?
      - To mój przyjaciel, Conhorn – przedstawił go. – Uratował mi moją zacną zadnią część ciała. Słuchaj, Kinsson. Musimy wyjść z miasta.
      - Akurat teraz? Nie możecie zaczekać do rana? Kapitan mnie zabije, jeśli się dowie. Manssona też!
      - Tak, właśnie teraz. Gdyby nie ja, to Mary zabiłaby was zeszłej wiosny. Jesteście mi coś winni.
      - Co prawda, to prawda – mruknął niechętnie strażnik. – Mansson, uchyl bramę. Powodzenia w świecie za murem!
      - Trzymaj się Kinsson. Może jeszcze kiedyś tu wpadnę.
      Chłopcy wybiegli na zewnątrz przez uchylone wrota. Na świecie wciąż panowała ciemność, chociaż brzask zbliżał się wielkimi krokami. Ruszyli biegiem przed siebie, w stronę cesarskiej Siódemki i dalej na wschód, goniąc kolumnę z jeńcami. Teraz tracili do niej ponad dzień drogi, ale mieli nadzieję, że uda im się ten czas nadrobić.
      Przemieszczali się drogą dobrze Conhornowi znaną. Przemierzał ją wiele razy pod czas wypraw z przyjaciółmi. Od czasu do czasu robili nawet interesy z mieszkańcami Vannuled, to przenosząc jakiś towar z miasta do jednej z okolicznych wiosek lub na odwrót, to prowadząc kogoś z jednego miejsca do drugiego, to polując w cesarskich lasach – co nie było do końca bezpieczne.
      Szli szybciej, niż Conhorn, kiedy podążał na zachód, teraz gnani presją dużej różnicy czasu między nimi a kolumną niewolników i strachem, że ktoś odkryje, iż to oni są odpowiedzialni za śmierć tamtych strażników; od czasu do czasu biegli, sprawdzając, czy ktoś nie podąża ich śladem. Gdy słońce ukazało się w pełni na horyzoncie, dotarli do miejsca, w którym Conhorn poprzedniego dnia wszedł na Siódemkę. Byli już jednak porządnie zmęczeni podróżą w zabójczym wręcz tempie, obaj ciężko dyszeli.
      - Daj mi chwilę – stęknął Murray. – Muszę odpocząć…
      Usiedli pod drzewem na skraju drogi. Było jeszcze chłodno, ale słońce powoli ogrzewało świat. Ptaki już dawno temu zaczęły swój koncert. Nagle do ich koncertu ktoś się dołączył. Ktoś nieproszony.
      Rozległ się głośny ryk i coś z łopotem skrzydeł przeleciało nad drogą, wypatrując w dole zwierzyny. Ptaki przestały śpiewać, przestraszone. Po chwili wielki gad zniknął w oddali, szybując nad lasem.
      - Że też wiwerny są jeszcze na tym świecie! – narzekał Murray. – Taką mamy technologię, taką technologię, a takie pustoszące wszystko gady jeszcze żyją! Jeden całą wieś, całą wieś, potrafi spalić, całe miasto nawet!
      - Cesarstwo robi to samo – rzekł Conhorn z ledwo wyczuwalnym żalem w głosie.
      - Co ty mówisz? – zdziwił się towarzysz.
      - Chodź, pokażę ci coś.
      Weszli w las. Conhorn prowadził, jako że  świetnie znał teren. Przedzierali się przez wysokie krzaki i paprocie, brnęli wśród mchów i sięgającej pasa trawy. Minęli dwa groby, jeden porządniejszy, z kamieni, drugi z ziemi i gałęzi. Murray z zaintrygowaniem na nie spojrzał, jednak drugi z chłopców nie zwrócił na nie uwagi. Pozornie. Na zewnątrz nie patrzył na usypane przez siebie mogiły, ale w środku znów wezbrał w nim żal i tęsknota za przyjacielem.
      W końcu dotarli na skraj urwiska, tego samego urwiska, z którego Conhorn patrzył z przyjaciółmi na pożar wioski. Teraz wyciągnął do przodu rękę, wskazując na zgliszcza.
      - Tego nie zrobił żaden gad – powiedział ze ściśniętym gardłem. – Żaden smok czy wiwerna. To zrobili cesarscy.
      - Nie wierzę – odparł Murray, kręcąc głową. – Nie lubię Cesarstwa, nawet bardzo i wiem, że żołnierze nie są mili i w ogóle… Ale nigdy bym nie pomyślał, że Cesarstwo pali i wyżyna w pień własne wioski…

      - Uwierz. Widziałem to na własne oczy. Spalili domy, wymordowali lub wzięli w niewolę mieszkańców. Cesarstwo nie jest tak dobre, jak mówi. Jest nawet gorsze, niż się wydaje. 

środa, 21 maja 2014

Conhorna w tym tygodniu nie będzie

Cześć... W tym tygodniu niestety nie uda mi się nic wrzucić. Przepraszam, że nie napisałem tego wcześniej, ale mam w tym tygodniu nieco dużo roboty, nie tylko ze względu na szkołę, ale również swoje życie prywatne... Mam nadzieję, że w weekend coś się pojawi, jak nie to niestety dopiero w przyszłym tygodniu... Jeszcze raz przepraszam i liczę na zrozumienie z Waszej strony. 

niedziela, 11 maja 2014

"Ballada o Conhornie - Część III: Murray"

Już myślałem, że w tym tygodniu nie uda mi się niczego wrzucić - ale jednak! Wyrobiłem się z nauką i dałem radę to napisać. Życzę miłej lektury! :)
____________________


          Chłopak długo klęczał na rozstaju ze spuszczoną na piersi głową. Zupełnie nie wiedział, co teraz zrobić. Na ziemi widniały jedynie ślady żołnierzy, odcisków Virrey czy kogokolwiek nie obutego w ciężkie, żelazne buty nie było widać, nie mógł więc nawet mieć pewności, że dziewczyna wciąż żyje. Ale czuł, że żyje. I miał taką nadzieję.
      Po kilku minutach odrętwienia postanowił udać się na zachód, w głąb prowincji, dokąd prawdopodobnie cesarscy żołnierze prowadzą jeńców. Wstał, otrzepał ubranie z kurzu i wstąpił na brukowaną drogę. Ruszył w lewo. Jak dobrze wiedział, kilkanaście mil dalej znajdowało się miasto Vannuled, to samo, w którym spędził część swojego dzieciństwa i w którym miał się spotkać z przyjaciółmi, gdyby pobiegli bez niego… Ale nie pobiegli. Liczył na to, że jeśli Virrey udało się w jakiś – jakikolwiek – sposób uciec, to wyruszyła właśnie tam.
      Szedł szybko. Normalnie rozglądałby się, podziwiając przyrodę i niewątpliwie piękne, rosnące wzdłuż drogi drzewa, napawając się ich bliskością oraz wonią, która unosiła się w powietrzu, słodkim zapachem kwitnących po raz drugi w tym roku kwiatów… Ale nie tym razem. Tym razem się spieszył. Tym razem widział tylko gościniec. Tym razem… Tym razem był sam. Samotny.
      Wkrótce zaczął zapadać zmrok. Jednak nie przejął się tym zbytnio, ponieważ okolica była spokojna – nie grasowała tu żadna banda ani rozbójników, ani orków, ani goblinów, ani tym podobnego plugastwa i wyrzutków społeczeństwa – a poza tym widział już w oddali zarysy murów miejskich, a wkrótce w mroku od strony miasta zamajaczyły liczne światełka.
      Kilkadziesiąt minut później zszedł w dół niewielkiego wzniesienia i dalej szedł prosto, ścinając zakręt gościńca; stanął pod okalającym Vannuled wysokim murem. Bramy miejskie były już oczywiście zamknięte, ale nie stanowiło to dla Conhorna najmniejszego problemu. Nie miał łatwego dzieciństwa, a do tego większość czasu w ciągu ostatnich kilku lat spędzał na polowaniach na przeróżną zwierzynę i bitkach z chłopcami z innych wsi – to na pięści, to na kije czy noże. Często musiał uciekać (lub kogoś gonić) przez niełatwy teren, nieraz wspinając się na budynki i kontynuując bieg na ich dachach lub skacząc z jednego drzewa na drugie. Nie raz i nie dwa musiał przejść nad murami miejskimi Vannuled.
      Uniósł wzrok i wypatrzył w mroku niewielką szczelinę w ścianie. Odbił się od ziemi, zaszurał stopami po gładkim murze. Czubkami palców zahaczył o lukę. Poprawił chwyt i podciągnął się w górę. Wypatrzył wystający fragment kamienia, nieco po prawej stronie. Opuścił się nieco na ramionach, po czym dzięki gwałtownemu ruchowi rąk, wyskoczył w kierunku uchwytu. Złapał skałę, stęknął, zderzywszy się z murem. Powtarzał te czynności (raz stękając a raz nie) tak długo, aż wspiął się na sam szczyt ściany. Podciągnął się tak, by głowa wystawała mu nad mur tylko tak bardzo, by mógł coś widzieć i sprawdził, czy w pobliżu nie ma przypadkiem jakiegoś strażnika. Stwierdziwszy, że jest bezpiecznie, wskoczył na mur. Rozejrzał się jeszcze raz. Z prawej strony zbliżała się jedna świetlista plama, z drugiej druga. Czyli jednak strażnicy byli w pobliżu. Dalszym, ale jednak pobliżu. Jak mógł ich nie zauważyć?! Musiał się stąd ulotnić – i to szybko. Dostrzegł w dole po wewnętrznej stronie muru kupę siana. Modląc się do wszystkich znanych mu bogów, skoczył. Spadał, jak mu się zdawało, ze sto sześćdziesiąt stóp, ale nie miał pojęcia, jak wysoki jest mur. Poziom adrenaliny skoczył mu drastycznie w górę. W locie obrócił się twarzą w górę. Z cichym szelestem wpadł w siano.
      Przez zasłaniające mu lekko twarz siano zobaczył, jak w górze jasne plamy zbliżają się do siebie, spotykają i niespiesznie mijają.
      Conhorn wypuścił z ust powietrze, gdy emocje powoli opadały. Wygrzebał się ze stogu i ruszył do miejsca, w którym o każdej porze dnia i nocy można było zdobyć jakieś prawdziwe informacje. Do tawerny.
      Przeszedł uliczkami uśpionego miasta. Już z daleka ujrzał dobrze oświetlony szyld „Uśpiony smok”, należący do jedynej tawerny w tym mieście – miejsca, które nigdy nie zasypia. Wszedł do zadymionej izby, pełnej pijanych mężczyzn i mniej lub bardziej nietrzeźwych kobiet. Pod prawą od wejścia ścianą lało się po pyskach kilku facetów, którym kibicowało niewielkie grono – w większości ledwo stojących na nogach – gapiów. Chłopak ruszył w kierunku długiej, drewnianej lady.
      - Czy jest tu ktoś, kto mógłby coś wiedzieć o przechodzących tędy dzisiaj żołnierzach? – zagadnął stojącego za kontuarem człowieka.
      - Może ktoś jest. Zależy, czym jest to „coś”, czego chciałbyś się dowiedzieć.
      -  Czy byli z nimi jacyś jeńcy? Konkretnie pewna…
      - Żadnych jeńców nie prowadzili – przerwał mu szorstko jakiś głos z tyłu, o dziwo brzmiący trzeźwo. – A już na pewno konkretnej pewnej. Czyż nie wiesz, że wszystkich jeńców prowadzą na wschód i tam sprzedają na targu niewolników?
      - Nie wiedziałem – odparł nieco speszony Conhorn, klnąc w myślach. – Dziękuję za informację.
      - Nie ma za co, mały. Nienawidzę Cesarstwa bardziej niż tej cholernej zarazy, która zabiła moją matkę. Z tego, co widzę, ty również nie darzysz go miłością. Idź więc w pokoju i niechaj bogowie mają cię w swojej opiece.
      Chłopak wyszedł z tawerny wściekły na samego siebie. Coś mu mówiło, żeby iść do Malvand, ale on oczywiście musiał nie słuchać i iść na zachód!
      Właśnie zaczynał się rozkręcać w wyklinaniu swojej osoby, gdy usłyszał dochodzące zza pobliskiego domu odgłosy walki. Bez namysłu rozpędził się wskoczył na parapet jednego z okien budynku, odbił się lekko w tył, złapał krawędzi dachu i podciągnął w górę. Wszedł na nieco spadzisty dach. W dole ujrzał młodego chłopaka, który na oko osiągnął już pełnoletniość, choć dopiero niedawno, walczącego z dwoma strażnikami.
      Dobył miecza i skoczył na jednego ze strażników. Powalił niespodziewającego się ataku z powietrza mężczyznę, wbijając mu ostrze w plecy i zabijając na miejscu. Prędko poderwał się, wyciągając miecz z truchła i ciął drugiego przeciwnika – który obrócił się doń przodem w idealnym momencie, by ostatnią rzeczą jaką zobaczy w życiu była twarz swego zabójcy – w szyję. Strażnik padł na twarz z rozpłataną krtanią.
      - Ładnie – powiedział chłopak, patrząc na Conhorna z kiepsko skrywanym strachem. – Dzię…
      - Cicho – przerwał mu szeptem Conhorn, nasłuchując. Schował miecz do pochwy. – Nadbiegają następni. Chodź ze mną, jeśli nadążysz.
      Z tymi słowy odwrócił się i ponownie wskoczył na dach budynku, z którego zeskoczył na pierwszego przeciwnika. Usłyszał wspinającego się za nim chłopaka. Rozejrzał się, szukając wzrokiem biegnących strażników. Dostrzegł ich i ruszył biegiem w przeciwną stronę. Przeskoczył na dach kolejnego domu, skręcił w prawo. Wskoczył na ścianę „Uśpionego smoka”, chwycił się, wystającej poza płaszczyznę ściany, ozdobnej listwy. Podciągnął się, chwycił parapet powyższego (a jak się okazało najwyższego) okna, wsparł się na nim nogą, złapał krawędź dachu i wdrapał się na górę. Rzucił okiem w dół, na podążającego za nim chłopaka, który całkiem nieźle sobie radził. Ruszył dalej. Zeskoczył na dach nieco niższego od budynku tawerny domu, później kolejnego i kolejnego, aż w końcu – stwierdziwszy, że uciekli dość daleko – wylądował na ziemi, zdyszany po długim i męczącym biegu. Jakąś chwilę później tuż obok niego wylądował drugi chłopak.
      - Jesteś – stwierdził Conhorn. – Już myślałem, że się zgubiłeś.
      - Szybki jesteś – przyznał tamten, ledwo łapiąc oddech – ale nie dość szybki. Dzięki ci za pomoc. Nazywam się Murray.
      - Conhorn.
      Uścisnęli sobie dłonie, wzajemnie patrząc sobie w oczy. Murray był całkiem wysoki i chudy. Miał krótkie, ciemne włosy. Ubrany był w dziwny płaszcz w kolorze, którego nie dało się określić w ciemności.
      - Nie wiesz może, czy przybyła tu dzisiaj młoda dziewczyna?
      - Przybyło ich kilka… - odparł Murray. – Kilkanaście. Ale jeśli chodzi ci o tą, z którą byłeś tu kilka razy…
      - Tak, właśnie o nią.
      -… to jej tu nie było i raczej nie będzie, bo ją prowadzili na wschód.
      Czyli nie udało jej się uciec. No cóż, przynajmniej jest jasność w temacie, dokąd się teraz udać. Do Malvand.
      - A skąd to właściwie wiesz? – spytał Conhorn, nagle nabierając podejrzeń.
      - Wiem o wszystkim, co się dzieje tutaj i w okolicy, bo mam znajomości – Murray uśmiechnął się szelmowsko. – Mam wielu przyjaciół. Dokąd się teraz udasz?
      - Tam, skąd przyszedłem, i jeszcze dalej – odparł wymijająco Conhorn. – Do zobaczenia. – odwrócił się i zaczął odchodzić, kiedy dogonił go Murray.
      - A może mógłbym iść z tobą?
      - Dlaczego? Przecież tutaj masz przyjaciół i w ogóle…
      - Ale jeszcze więcej wrogów. Mogę – spojrzał błagalnie na Conhorna.
      - No… No dobrze – zgodził się po krótkim wahaniu.
      - Dziękuję! – Murray rozpromienił się. – Skórę mi ratujesz! Któryś już raz, zresztą. To dokąd idziemy?
      - Do Malvand.
      - O cholera…

poniedziałek, 5 maja 2014

Liebster Blog Awards

Zostałem nominowany do Liebster Blog Awards przez Enough i Freedom, piszące bloga "Nadnaturalni" (dzięki dziewczyny :D) Wrzucam to z małym opóźnieniem, ponieważ chciałem najpierw dowiedzieć się o co chodzi. Nadal nie do końca to ogarniam, ale to szczegół ;)

1. Co cię skłoniło do napisania bloga?
Ta... Pierwsze pytanie i już problem... Jak na sprawdzianie z hiszpańskiego...
W sumie nie wiem. Chyba po prostu znudziło mi się pisanie "do szafy".



2. Skąd czerpiesz inspiracje do pisania?
Prawdziwy mistrz nigdy nie zdradza swoich tajemnic :P
A tak poważnie to chyba ze wszystkiego. Czasem z filmów, czasem z książek, z gier komputerowych. Ale przeważnie to przychodzi samo. Nie wiem, skąd.

3. Czy twoi rodzice/znajomi wiedzą, że prowadzisz bloga o takiej czy innej tematyce?
Kilku moich znajomych wie, ale raczej się tym... nie chwalę. Wie moja mama, babcia i siostra. Że prowadzę, to wiedzą, bo przyszły do mojego pokoju jak zakładałem bloga. A o jakiej tematyce? Bo czytają moje opowiadania. Mam w domu taki zeszyt, w którym piszę. Zdarza mi się nie schować go dość głęboko, albo daje im, żeby zapytać o zdanie na temat tego czy innego opowiadania.


4. Prowadziłaś/eś jakieś blogi przed tym? A może prowadzisz 2 naraz?
Tak. Aczkolwiek nie. Nie prowadziłem wcześniej żadnego bloga. Ale prowadzę 2 naraz. Z tym, że ten drugi pod innym pseudonimem i on się nie liczy. Tam tylko ogarniałem edycję wyglądu bloga.

5. Co lubisz robić w wolnym czasie?
Pisać. Zdecydowanie pisać. Poza tym lubię czytać, grać na komputerze, od czasu do czasu wlać komuś na treningu...

6. Czy historie, które opisujesz na blogu mają związek z twoim życiem?
I tak, i nie. Znaczy, to co piszę na blogu w większości jest fikcją, czasem natchnioną moim rzeczywistym życiem. Są też historie, które są ściśle związane ze mną albo moimi marzeniami. Albo takie, które wywarły wpływ na moje życie. Dziwne, co? Sam piszę coś, co zmienia moje życie. Ale tak właśnie jest.

7. Czy bohaterowie twoich opowiadań są odzwierciedleniem ciebie lub osób z twojego otoczenia?
I znowu - niektórzy. Na blogu raczej nie... Chociaż...
Ale pisałem kiedyś z takim jednym kolegą takie coś, gdzie opisy kilku bohaterów były równo zerżnięte z rzeczywistości. Były dwie dziewczyny z naszej szkoły, a główni bohaterowie wyglądali tak jak my. Albo tak jak my chcielibyśmy wyglądać. Czasem podświadomie (albo i z premedytacją) wrzucam do opowiadania ludzi, których znam, których lubię, nienawidzę, albo w których się... zadurzyłem? To chyba dobre określenie.

8.
Hm... Na to pytanie odpowiem... kiedy tylko się pojawi.

9. Od jaka dawna zajmujesz się własną twórczością literacką?
Odkąd pamiętam. Zacząłem w pierwszej klasie podstawówki, chcąc pokazać dwunastoletniej siostrze, że też umiem xD Serio, zazdrościłem jej tego. Więc napisałem własną książkę. Żeby nie być gorszym. Tak to się zaczęło. Jeszcze gdzieś mam tę książkę xD

10. Czy pozycje, które czytujesz i ich autorzy są dla ciebie "autorytetem"?
No i znowuż: zależy. Czasami. "Wiedźmin" Sapkowskiego był książką, która wywarła spory wpływ na moje opowiadania, tudzież książki...

11. Jakiej muzyki słuchasz i czy masz inne hobby prócz pisania?
Metalu, rocka, metalu, muzyki poważnej, hip-hopu, metalu...
A tak poważnie, to chyba wszystkiego, oprócz popu i disco polo. Wszystkiego, ze szczególnym naciskiem na metal i rocka 
(i wszystkie ich odmiany) (Metallica, Scorpions, Vader...<3). Gdybyście mnie zobaczyli/ły (niepotrzebne skreślić :P) to byście się zdziwili/ły. "Jak to, on słucha metalu? I tak się ubiera?" - takie myśli chodziłyby Wam pewnie po głowach, gdybyście mnie zobaczyli/ły. Tak, słucham metalu. Nie, nie ubieram się jak metal.
No tak, mam. Zresztą, to trochę moim zdaniem głupie pytanie. Przed chwilą mówiłem co lubię robić w wolnym czasie... To tak jakby to samo, ale ok. A więc, moim hobby oprócz pisania jest granie na komputerze i programowanie, od czasu do czasu karate (wspominałem, że lubię czasem komuś wlać na treningu, nie? :P). Lubię też czasem się powymądrzać, pokrzyczeć, pouprawiać niezdrowy tryb życia... pouczyć się na hiszpański :P Słuchanie muzyki chyba też jest rodzajem hobby.
_

No, to teraz wypadałoby zadać jakieś pytania, nominować kogoś... I tu może być problem, bo czytam tylko jednego bloga - Nadnaturalnych... Dobra, coś się wymyśli. Zawsze mogę od kogoś pożyczyć listę nominowanych ;)

Pytania:
1. Wiążesz swoją przyszłość z pisaniem?
2. Gdzie chciałbyś/chciałabyś pojechać, co zobaczyć?
3. (pytanie dotyczące polityki) Zamierzasz zostać w Polsce czy gdzieś wyemigrować? Jeśli wyemigrować, to gdzie?
4. Jaki jest Twój ulubiony zespół/wykonawca?
5. (będzie chamska reklama) Jakiego masz antywirusa? Uważasz, że jest dobry?
6. Czego najbardziej nie lubisz w ludziach?
7. (kolejna chamska reklama) Pepsi czy Coca-Cola?
8. Ulubiony film?
9. Masz jakieś hobby oprócz pisania?
10. Jaki przedmiot w szkole lubisz najbardziej? Albo lubiłeś/łaś?
11. Jak sądzisz, gdzie pójdziesz (albo gdzie poszedłeś/łaś)? Do technikum, zawodówki czy ogólniaka?

Nominowane blogi:
1) http://ej-romantycznahistoria.blogspot.com/ (tak! właśnie tak! to nie przypadek! zgodziłaś się ze mną więc dostajesz nominację! :P)
2) http://kaer-morhen12.blogspot.com/ (autor już chyba nie odwiedza tego miejsca, no ale cóż...)

I to chyba... tyle? Sorry, nie czytam blogów. Co będę nominować ludzi, do których nigdy nie zajrzałem? Bez sensu. Z wielką chęcią nominowałbym Enough i Freedom, no ale cóż...
_
Mam nadzieję, że wszędzie zrobiłem te łamańce łeś/łaś. Ach, Freedom i Enough, mam nadzieję, że nie obrazicie się za pożyczenie waszego pytania?

piątek, 2 maja 2014

"Ballada o Conhornie - Część II: Wschód czy zachód?"

No cześć :) Mimo tego, że mam nawał pracy, udało mi się to dzisiaj wrzucić. Nie jest to zbyt długie, jak zresztą większość moich opowiadań - staram się robić wszystko, żeby zbytnio nie zanudzać ;) Tak więc, życzę udanego weekendu majowego i miłej lektury :)
____________________


      Chłopak ustawił ostatni kamień na stosie, który ułożył jako grób dla swego przyjaciela. Tworzenie go nie zajęło mu zbyt dużo czasu. Martwego żołnierza, który zginął z ręki Loana, miał zamiar zostawić bez pochówku, gdyż nie miał obowiązku grzebać martwych wrogów. Zabrał tylko jego miecz i należący do przyjaciela sztylet, nic innego nie mogło być przydatne - cesarski nie miał przy sobie żołdu.
      Może i powinien był od razu po przebudzeniu się z omdlenia ruszyć w pościg za sługami Cesarstwa, wiedział jednak, że zbyt długo leżał bez przytomności, by ich dogonić i kilkadziesiąt minut go nie zbawi, postanowił więc pochować przyjaciela. Teraz, skoro już to zrobił, mógł z czystym sercem i bez obawy o zemstę ze strony duszy przyjaciela wyruszyć w pościg.
      Zmarli bardzo nie lubili nie być pochowanymi. Jeśli ktoś umarł na odludziu nic się nie działo, jednak, jeśli najbliżsi byli przy czyjejś śmierci i porzucili ciało bez pogrzebu czy spalenia, dusze mściły się na nich, na różne sposoby przykrząc życie żyjącym. Natomiast, jeśli ktoś pochował ciało swego wroga lub takie, na które się gdzieś natknął, duch zmarłego mógł takiej osobie pomóc.
      Mimo to, Conhorn nie mógł jednak tak opuścić Loana. Dłuższą chwilę stał przy grobie, opłakując przyjaciela. Czuł, że powinien już iść, ale coś go zatrzymywało, coś nie pozwalało...
      Ciało żołnierza.
      Kiedy tak stał, podjął decyzję, że jednak pogrzebie i jego. Może i straci na tym kolejne cenne minuty, ale czyjaś przychylność z zaświatów była cenniejsza od czasu, tym bardziej, kiedy walczy się samemu przeciwko całemu Cesarstwu. Usypał więc drugi kopczyk z ziemi i gałęzi. Nie był to może ani piękny, ani wprowadzający w zachwyt grobowiec, ale lepszy taki, niż żaden.
      Teraz już chłopak odwrócił się plecami do miejsca pochówku poległych i z ciężkim sercem zwrócił twarz w kierunku wioski.
      Ruszył przed siebie, kierując się do miejsca, w którym spędził prawie całe swoje życie. Miejsca, które spłonęło w cesarskim przypływie złości. Miał nadzieję znaleźć ślady pozostawione przez odchodzący oddział, za którym musiał podążyć. Biegł, przeskakując przez wystające ponad poziom gruntu, powykręcane korzenie i pnie ściętych przez wieśniaków lub powalonych siłami natury drzew. Nie dbał o zmęczenie, przyspieszony oddech, palące płuca czy serce, chcące wyskoczyć mu z piersi. Nie dbał o nic. Wiedział tylko, że musi dopełnić przysięgi i pomścić przyjaciół. Odnalezienie Virrey i dopadnięcie Czarnej Błyskawicy stało się jedynym sensem i celem jego życia. Wiedział, że jeśli mu się nie uda, nie zazna spokoju, nawet po śmierci.
      Zwłaszcza po śmierci.
      Zbiegał w dół stromego zbocza porośniętego drzewami wzgórza. W oddali widział już prześwitujące między pniami światło - znak, że zbliża się do granicy lasu a tym samym do wioski. Już po chwili ciężko sapiąc zatrzymał się w miejscu, w którym las przechodził w polanę. Widział stamtąd zwęglone szczątki budynków. Niektóre z zabudowań jeszcze się dopalały, niewielkie płomyczki pełzały po spalonych deskach. Na ten widok gardło chłopaka ścisnęło się po raz kolejny w ciągu zaledwie kilku godzin. Całe jego życie legło w gruzach.
      Otrząsnąwszy się, wkroczył między zgliszcza.
      W centrum wioski, a raczej w miejscu, gdzie centrum kiedyś się znajdowało, piętrzył się stos trupów. To już było zbyt wiele. Żołądek Conhorna wywrócił się na lewą stronę i chłopak zwymiotował całą jego zawartość. Przez chwilę stał zgięty w pół, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. Krzywił się, oddychając z trudem. W końcu, ból brzucha popuścił nieco, tak że Conhorn mógł się z powrotem wyprostować. Powstrzymując kolejną falę mdłości, pełen obaw podszedł powoli do stosu. Ku swej uldze stwierdził, że spoczywają tam wyłącznie ciała mężczyzn.
      Kątem oka dostrzegł wzniesiony w pewnym oddaleniu od końca wioski porządny, zgrabny kurhanik, w którym najprawdopodobniej pogrzebani zostali polegli w trakcie ataku na wioskę żołnierze.
      Odszedł stamtąd, mając nadzieję znaleźć jakieś drewno, które byłoby suche, porąbane i przede wszystkim nie spalone przez cesarskich. Na szczęście, żołnierze najwyraźniej nie dostrzegli przygotowanych na zimę zapasów, zmagazynowanych pod lasem w niewielkiej budce na drugim krańcu wsi. Obłożył więc nimi stos i podłożył ogień, przeniesiony z jednego z dopalających się domostw. Stanowiące podpałkę sucha trawa i niewielkie gałązki szybko się rozpaliły.
      Teraz zajął się szukaniem pozostawionych przez odchodzący oddział śladów. Cała ziemia zdeptana była ciężkimi, żelaznymi butami, noszonymi przez żołnierzy, więc odnalezienie tych właściwych nie było proste. W końcu jednak odszukał odciski zostawione przez oddalających się dwójkami wojowników. Prowadziły na południe, w kierunku pobliskiej wsi Polsten.
      Conhorn ruszył ich śladem, zostawiając spaloną wioskę za sobą. W powietrzu rozchodził się smród palonej skóry. Odchodząc, spojrzał jeszcze za siebie. Ujrzał strzelający wysoko w górę płomień, trawiący ciała wieśniaków. Miał przynajmniej kilka, jak nie kilkanaście godzin straty do żołnierzy. Nie miał szans odrobić tego czasu i zdawał sobie z tego sprawę, mógł jednak nie pozwolić na zwiększenie się tej odległości. I nie zamierzał pozwolić.
      Pozostawiając za sobą zgliszcza, ostatecznie zerwał ze swoim poprzednim życiem. Zamknął się stary rozdział w księdze jego istnienia, a rozpoczął nowy.
      Ślady, wbrew domysłom chłopaka, wcale nie prowadziły do Polsten. Około mili od spalonej wsi skręcały w prawo i dalej szły drogą gruntową w kierunku gościńca numer siedem, tak zwanej Cesarskiej Siódemki. Trakt ten łączył położony na wschodzie port Malvand ze znajdującym się na zachodzie, w środkowej części prowincji, miastem Kalmervold, będącym jednocześnie stolicą prowincji. Za Kalmervoldem, Siódemka zamieniała się w Trakt Międzyprowincjonalny, łączący ze sobą wszystkie prowincje.
      Chłopak ruszył dalej, kierując się śladami i zastanawiając się, dokąd najprawdopodobniej skierują się żołnierze. Nie miał zamiaru się poddać, choćby zmierzali do samej stolicy Cesarstwa.
      Choćby musiał stawić czoła całej potędze Cesarza i pokonać całą jego armię, nie podda się. Niechaj imię "Conhorn" na zawsze wyryje się w pamięci tego świata!
      Kiedy dotarł do Siódemki, na której - jak się zdawało - był w tej chwili jedynym podróżnym, zazgrzytał ze złości zębami. Część śladów prowadziła w lewo, a część - w prawo. Kiedy wściekłość minęła, zdał sobie sprawę z tego, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazł. Zrezygnowany, padł na kolana i spuścił głowę.
      - Bogowie! Dlaczego mi to robicie?
____________________
Doszliście do końca? No to się bardzo cieszę :)
Mimo kupy nauki, ciesząc się wolnym 
Sagi (bo któż by inny? :P)