No i jest. Wrzucam na szybko, ale wrzucam. Cieszycie się? Mam nadzieję :P
____________________
Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy gościniec zakręcając wzdłuż podnóża wysokiego wzniesienia przechodził przez niewielką wioskę. Chaty, w większości sklecone z czego popadło, pobudowane były po obu stronach drogi. Wokół niektórych rosła kapusta lub kołysało się leciutko zboże, a przy innych biegały prosiaki albo kury, a obok największego domu, zapewne należącego do wójta - czy kto tam w tej wiosce rządził - pasła się mleczna krowa.
Towarzysze wypatrzyli niewielki szyld głoszący "Gospoda pod Toporem", przybity do ściany jednej z chat. Weszli do środka. Była tam jedna, przedzielona zniszczonym płótnem izba. Z jednej strony stały stoły ledwo trzymające się w kupie, niektóre nawet w stanie gorszym niż ten w domu Murraya, przy których zasiadali brudni, pijani mieszkańcy wioski i biedniejsi przejezdni. Po drugiej zaś stronie znajdowały się stoły porządne i zdecydowanie mniej sfatygowane; w tej części, nie licząc barmana i jednego tłustego kupca w bogatych szatach, nie było nikogo. Po krótkiej wymianie zdań na temat posiadanych pieniędzy ustalili, że powinni usiąść w lepszej części. Zajęli miejsca przy jednym ze stołów po jego przeciwnych stronach. W milczeniu czekali, aż ktoś - a konkretnie jedyna obecna w środku kelnerka - ich obsłuży. Wkrótce podeszła do nich młoda, złotowłosa kobieta, która - jak dla Conhorna - była nieco zbyt nieskromnie ubrana, jednak według Murraya obcisły gorset i krótka spódniczka w zupełności wystarczały (a nawet były przesadą).
- Chłopie, rozluźnij się - rzucił Murray, rozwalając się na, swoją drogą całkiem wygodnej, ławce z oparciem, patrząc na lekko spiętego przyjaciela. - Mogę się założyć, że tak naprawdę, to chciałbyś tę kelnerkę...
- Powiedzmy, że mam kogoś - przerwał mu szybko Conhorn. - I jest to dziewczyna.
- No wiem, wiem - Murray skrzywił się. - Ale żyje się tylko raz! A ty nawet nie masz pewności, że jej nie zabili. Zresztą, nie musiałbyś jej o tym mówić...
- Virrey żyje - warknął chłopak, po raz kolejny przerywając towarzyszowi.
- Dobra, jak sobie tam chcesz - Murray uniósł ręce w obronnym geście, po czym spojrzał na kelnerkę, która właśnie podeszła do jej stolika, przynosząc ich zamówienie (kurczaka w sosie pomidorowym i dwa kufle piwa). Uśmiechnął się szeroko. - Och, dzięki ci, śliczna.
Kobieta odwzajemniła uśmiech i spojrzała na chłopaka powłóczyście, odchodząc. Conhorn przekrzywił głowę, patrząc przenikliwie na towarzysza.
- I tak się z tobą nie prześpi.
Obaj wybuchnęli gromkim śmiechem. Po chwili zabrali się w milczeniu do jedzenia. Jednak spokój nie trwał długo. Po chwili podeszło do nich kilku wielkich wieśniaków, wcześniej żłopiących piwo litrami po drugiej stronie płótna - aż dziw brał, że trzymali się jeszcze na nogach. Jeden z nich stanął za Conhornem, drugi za Murrayem, a dwóch innych po prawej i lewej stronie stołu.
- Czego tu? - warknął ten z prawej, zionąc wonią alkoholu.
- Przyszliśmy coś zjeść - odparł chłodno Murray.
- Nie ma jedzenia! - krzyknął ten stojący za Conhornem. - Poszli stąd, ale już! Nie chcemy tu obcych!
- Nigdzie nie pójdziemy, dopóki nie zjemy kurczaka i nie wypijemy piwa - stwierdził spokojnie Conhorn.
- Już nie ma co jeść - ten z lewej zrzucił zawartość stołu na ziemię - ani co pić. Więc jazda stąd!
- Wiecie... - rzekł Conhorn, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia z przyjacielem. - Jak widzę, czujecie się mocni, o was jest czterech, a nas dwóch. Ale to tylko złudzenie. To nas jest więcej.
- Taki paradoks - dorzucił Murray.
Przyjaciele błyskawicznie złapali się nad stołem za przedramiona i pociągnęli nawzajem do przodu. Conhorn wpadł na jeszcze przed chwilą stojącego za Murrayem wieśniaka. Zdzielił go pięścią w podbródek. Prędko obrócił się doń plecami; usłyszał za sobą huk walącego się na podłogę ciała. Po drugiej stronie stołu widział Murraya walczącego z dwoma przeciwnikami na raz. Chciał mu pomóc, lecz zaatakował go trzeci trzymający się jeszcze na nogach mężczyzna.
Conhorn miękko uchylił się przed ślamazarnym ciosem pijanego wieśniaka, uderzył go prawą ręką w nerkę. Ten zgiął się wpół z głośnym krzykiem. Chłopak wykorzystał okazję i trzasnął przeciwnika lewym sierpowym w głowę. Wieśniak, zatoczył się, poślizgnął na rozlanym piwie i runął na ziemię. Teraz Conhorn wreszcie mógł rzucić się na okrążającego Murraya mężczyznę. I zrobił to. Złapał wieśniaka za ramiona i wbił mu kolano w lewy bok, tuż pod żebrami. Przeciwnik ryknął z bólu, lecz krzyk urwał się w połowie, gdy chłopak wykończył go ciosem łokciem w plecy. Tuż obok Murray właśnie kończył z ostatnim przeciwnikiem.
- Dużo z tego kurczaka nie zostało - westchnął Conhorn, patrząc z rezygnacją na walające się po podłodze resztki zgniecionego w trakcie walki jedzenia.
- A z piwa jeszcze mniej - dodał Murray, podnosząc rozbity kufel. - Ciekawe, czy w tej sytuacji dostaniemy za darmo drugie? Albo chociaż pozwolą nie płacić?
- Nie licz na to - mruknął w odpowiedzi przyjaciel.
W tym momencie do środka wpadło dwóch żołnierzy z obnażonymi mieczami.
- Co tu się dzieje? - warknął jeden z nich.
- Nic - odparła szybko kelnerka, podchodząc do żołnierzy.
- Właśnie widzę, że się spóźniliśmy... - mężczyzna urwał, tracąc zainteresowanie zajściem na rzecz skąpo ubranej kobiety. Przypadkiem jednak jego wzrok spoczął na Conhornie. Odtrącił kelnerkę, by móc mu się lepiej przyjrzeć. - Hej, Gerrard, czy to nie ten chłopak, którego mieliśmy zabić w lesie?
Conhorn dopiero teraz rozpoznał ich twarze. Nienawiść i żal znów w nim wezbrały, w oczach zapłonęła żądza mordu. Powoli i groźnie wysunął miecz z wiszącej mu u pasa pochwy. Zaczął iść w kierunku żołnierzy; mężczyźni cofnęli się ze strachem.
- Nie trzeba było tego mówić - stwierdził Murray, wzruszając ramionami.
Conhorn skoczył na żołnierzy. Pierwszego powalił cięciem z prawej strony. Mężczyzna upadł na podłogę z głęboką raną biegnącą przez pierś, jego krew zmieszała się z rozlanym piwem. Krzycząc i krztusząc się zalewającą mu usta posoką, zwijał się w konwulsjach.
Kelnerka również zaczęła krzyczeć. Ich głosy połączyły się, tworząc upiorną kakofonię.
Drugi jakimś cudem zablokował cios Conhorna, jednak ostrze ześlizgnęło się z miecza blokującego i z dużą prędkością poleciało w dół, rozcinając mężczyźnie nogę na udzie. Conhorn pchnął, wbijając czubek swej broni w rękę przeciwnika. Ten upadł na jedno kolano, upuszczając swój miecz. Chłopak uniósł rękę do decydującego cięcia.
- Proszę, nie - żołnierz spojrzał nań błagalnie. - Nie chciałem tego. Twoja przyjaciółka żyje, nie zabijaj mnie!
Na wzmiankę o Virrey Conhorn zamarł. Powoli opuścił miecz.
- Prowadzą ją do Malvand, spiesz się! Może uda ci się ich dogonić...
- Srata-tata! - warknął jakiś wieśniak, jego uzbrojona w nóż ręka wystrzeliła w kierunku bezbronnego żołnierza.
Conhorn był szybszy. Wykonał piruet wokół własnej osi, miecz ze świstem przeciął powietrze. Nóż upadł z brzękiem na podłogę, wieśniak chwycił się za gardło. Krew przelewała mu się przez palce. Zwalił się na ziemię, w konwulsjach kopiąc ziemię piętami. Po chwili znieruchomiał.
- Wynoś się - Conhorn spojrzał groźnie na żołnierza. - Już.
Mężczyzna niezgrabnie podniósł się z podłogi, wybiegł koślawo przez drzwi, po drodze gubiąc pistolet.
Chłopak zabrał miecz i oba należące do żołnierzy pistolety, a także woreczek z amunicją i prochem oraz sakiewkę z żołdem martwego cesarskiego.
- Uciekajmy - mruknął Murray.
- Dobry pomysł. Idziemy.
- Do zobaczenia, śliczna - Murray uśmiechnął się zalotnie do kelnerki, po czym podążył za przyjacielem. Gdy wyszli za ostatni budynek wsi, odezwał się znowu. - Nie odpoczniemy ani chwili?
- Później - odparł Conhorn.
- Kurczę - Murray mlasnął. - Wciąż jestem głodny. Może jednak wrócimy po coś do jedzenia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz