Jestem świadomy tego, że miałem wrzucić to wczoraj, ale byłem u okulisty i tam zakropili mi oczy takimi kropelkami, po których niczego nie widziałem... Więc mi wybaczcie.
No więc jest... nudne. Ale może tylko mi się tak wydaje.
____________________No więc jest... nudne. Ale może tylko mi się tak wydaje.
Conhorn odwrócił się plecami do urwiska. Nie chciał zostawać tam ani chwili dłużej. Rany były zbyt świeże, wspomnienia zbyt bolesne.
- Chodźmy już.
Ruszył do przodu, nie czekając na reakcję przyjaciela.Po chwili Murray dogonił go i dalej szli w milczeniu - chłopak zauważył i zrozumiał, że Conhorn nie ma ochoty mówić o tym, co stało się w wiosce. Domyślił się również, że to on usypał mogiły w lesie. Bardzo go to ciekawiło, ale nie chciał wypytywać Conhorna, żeby go do siebie nie zrazić - w końcu wciąż nie znali się za dobrze.
Zbiegli po stromym zboczu, lawirując między drzewami i wypadli z powrotem na Siódemkę. Szli na wschód, w kierunku Salwopola, dobrze prosperującego, tętniącego życiem miasta, w którym kwitł handel między Cesarstwem i państwami leżącymi na wschodnim brzegu Zatoki Algulas. Zatoka ta wcinała się w ląd na kilkadziesiąt mil, tak że podróż ze Salwopola do, wzniesionego nad właściwym oceanem, opodal zatoki, Malvandu trwała jeden dzień. Ale od Salwopola dzieliło ich jeszcze kilka dni drogi i dwa inne miasta, które - biorąc po uwagę fakt, iż mogli być ścigani za zabójstwo (i wrogów Murraya) - bezpieczniej było ominąć.
- Czym się zajmowałeś, zanim... postanowiłeś wypowiedzieć wojnę Cesarstwu? - zagadnął Murray.
- Byłem myśliwym - odparł Conhorn - posłańcem, kurierem...
- Myśliwym? A na co polowałeś? Na dżdżownice? Chyba tylko one nie "należą do cesarza".
- Na wszystko. Sarny, zające, dzikie świnie, czasem ptaki albo ryby.
- Nie bałeś się?
- Cesarz nie zauważył braku jednego czy dwóch zwierząt - a przynajmniej do teraz, dodał w myślach.
- Polowałeś sam, czy...?
- Z przyjaciółmi.
- Co się z nimi stało?
- Mogiłę jednego widziałeś w lesie, a drugą przyjaciółkę porwali żołnierze. Właśnie ich gonimy. A ty? Czym się zajmowałeś, skoro wrogów masz aż w Malvand?
- Mam ich jeszcze dalej. Ale to długa historia.
- Mamy czas.
- No... No dobrze. Opowiem. Ale tylko jej końcową część.
***
I
Zagrzmiało. Krople deszczu siekły ludzi, kadłub i żagle. Bryg podnosił się i opadał, walcząc ze wzburzonymi falami. Woda przelewała się przez pokład, podmywając mocujących się z linami marynarzy. Dało się słyszeć huk armat, kule zaświszczały w powietrzu.
- Nie zwijać żagli! - ryknął rosły mężczyzna, kręcąc zawzięcie kołem sterowym pirackiego statku.
- Kapitanie! To szaleństwo! - odkrzyknął bosman, starając się przekrzyczeć huk fal wzburzonego morza.
- Jeśli coś nas dzisiaj zatopi to będzie to ocean, a nie cesarscy marynarze! Ognia!
Działa z prawej burty plunęły ogniem w kierunku majaczącego w deszczu cesarskiego okrętu. Rozległ się stłumiony trzask i odległe krzyki, świadczące o trafieniu w cel. Mężczyzna zakręcił sterem w drugą stronę, oddalając się od wrogiego statku.
Nagle z deszczu po prawej stronie wyłonił się dziób drugiego cesarskiego brygu. Okręt skręcił, zderzył się z nimi burtą z trzaskiem i jękiem zgniatanego drewna. Żołnierze prędko połączyli oba statki i z rykiem wpadli na pokład pirackiego okrętu. Rozpętała się krótka walka między żołnierzami a piratami, lecz cesarscy szybko zmiażdżyli wrogów, których przewyższali liczebnością i jakością uzbrojenia. Piracki kapitan puścił ster i wypalił z pistoletów w kierunku żołnierzy, za każdym razem zabijając jednego z nich. Kilku cesarskich wyrąbało sobie do niego dojście, zabijając po drodze wszystkich piratów, którzy im się nawinęli. Jeden zajął go walką, pozostali zaszli go od tyłu i zarżnęli paroma ciosami w plecy.
Widząc to, ukryty na jednej z rej grotmasztu dziesięcioletni chłopiec krzyknął z rozpaczy, dobywając sztyletu.
- Tato!
Skoczył w dół, w wir walki. Spadając, wbił sztylet w szyję jednego z żołnierzy. Rzucił się w kierunku leżącego na pokładzie ojca, zaślepiony żalem i żądzą zemsty. Ktoś jednak pochwycił go i ogłuszył.
II
Chłopiec obudził się pod pokładem jakiegoś statku, w towarzystwie kilku członków pirackiej załogi. Wszyscy byli skuci i zamknięci w dużej, żelaznej klatce.
- Miło cię widzieć, Murray - mruknął jeden z nich. - Już myśleliśmy, że jednak nie żyjesz.
- Was też miło - stęknął chłopak. - Gdzie jesteśmy?
- Dopływamy do Malvand, chłopie. Powieszą nas.
Murray nie odpowiedział. Dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu, a kiedy zjawił się cesarski marynarz w towarzystwie kilku żołnierzy, nie zareagowali. Trzeba było siłą postawić ich na nogi. Wyprowadzili ich na pokład. Okręt cumował właśnie do długiego, drewnianego pomostu. Słońce świeciło, na niebie nie było żadnej chmurki, wiała lekka bryza.
- Idealna pogoda na małe wieszanko, co? - zagadnął jeden z piratów. - Gdzie jest szubienica? Na brzegu czy w forcie? Osobiście wolałbym wisieć nad morzem. Mogę dostać szubienicę nad morzem?
- Cicho - warknął w odpowiedzi jeden z żołnierzy.
- To może chociaż z twarzą zwróconą w stronę morza?
- Zamilcz!
- Dobrze już, dobrze - naburmuszył się pirat. - Tylko spytałem. Ależ w dzisiejszych czasach niemili ci żołnierze...
Ruszyli pomostem w kierunku lądu. Przeszli niedużym skrawkiem ziemi, łączącym port z resztą miasta. Nagle na żołnierzy wpadło w biegu kilku mężczyzn, wytrącając ich z równowagi lub przewracając na ziemię. Murray skorzystał z tego, że jeszcze przed sekundą trzymający go żołnierz leżał teraz na bruku i rzucił się do ucieczki.
- Za nim! - ryknął jeden z żołnierzy.
- Powodzenia Murray! - zawołał wesoło pirat, który z takim zaciekawieniem wypytywał o szubienicę. - Pamiętaj, żeby nie pływać zaraz po posiłku! I nie rozmawiaj z obcymi!
Zagrzmiało. Krople deszczu siekły ludzi, kadłub i żagle. Bryg podnosił się i opadał, walcząc ze wzburzonymi falami. Woda przelewała się przez pokład, podmywając mocujących się z linami marynarzy. Dało się słyszeć huk armat, kule zaświszczały w powietrzu.
- Nie zwijać żagli! - ryknął rosły mężczyzna, kręcąc zawzięcie kołem sterowym pirackiego statku.
- Kapitanie! To szaleństwo! - odkrzyknął bosman, starając się przekrzyczeć huk fal wzburzonego morza.
- Jeśli coś nas dzisiaj zatopi to będzie to ocean, a nie cesarscy marynarze! Ognia!
Działa z prawej burty plunęły ogniem w kierunku majaczącego w deszczu cesarskiego okrętu. Rozległ się stłumiony trzask i odległe krzyki, świadczące o trafieniu w cel. Mężczyzna zakręcił sterem w drugą stronę, oddalając się od wrogiego statku.
Nagle z deszczu po prawej stronie wyłonił się dziób drugiego cesarskiego brygu. Okręt skręcił, zderzył się z nimi burtą z trzaskiem i jękiem zgniatanego drewna. Żołnierze prędko połączyli oba statki i z rykiem wpadli na pokład pirackiego okrętu. Rozpętała się krótka walka między żołnierzami a piratami, lecz cesarscy szybko zmiażdżyli wrogów, których przewyższali liczebnością i jakością uzbrojenia. Piracki kapitan puścił ster i wypalił z pistoletów w kierunku żołnierzy, za każdym razem zabijając jednego z nich. Kilku cesarskich wyrąbało sobie do niego dojście, zabijając po drodze wszystkich piratów, którzy im się nawinęli. Jeden zajął go walką, pozostali zaszli go od tyłu i zarżnęli paroma ciosami w plecy.
Widząc to, ukryty na jednej z rej grotmasztu dziesięcioletni chłopiec krzyknął z rozpaczy, dobywając sztyletu.
- Tato!
Skoczył w dół, w wir walki. Spadając, wbił sztylet w szyję jednego z żołnierzy. Rzucił się w kierunku leżącego na pokładzie ojca, zaślepiony żalem i żądzą zemsty. Ktoś jednak pochwycił go i ogłuszył.
II
Chłopiec obudził się pod pokładem jakiegoś statku, w towarzystwie kilku członków pirackiej załogi. Wszyscy byli skuci i zamknięci w dużej, żelaznej klatce.
- Miło cię widzieć, Murray - mruknął jeden z nich. - Już myśleliśmy, że jednak nie żyjesz.
- Was też miło - stęknął chłopak. - Gdzie jesteśmy?
- Dopływamy do Malvand, chłopie. Powieszą nas.
Murray nie odpowiedział. Dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu, a kiedy zjawił się cesarski marynarz w towarzystwie kilku żołnierzy, nie zareagowali. Trzeba było siłą postawić ich na nogi. Wyprowadzili ich na pokład. Okręt cumował właśnie do długiego, drewnianego pomostu. Słońce świeciło, na niebie nie było żadnej chmurki, wiała lekka bryza.
- Idealna pogoda na małe wieszanko, co? - zagadnął jeden z piratów. - Gdzie jest szubienica? Na brzegu czy w forcie? Osobiście wolałbym wisieć nad morzem. Mogę dostać szubienicę nad morzem?
- Cicho - warknął w odpowiedzi jeden z żołnierzy.
- To może chociaż z twarzą zwróconą w stronę morza?
- Zamilcz!
- Dobrze już, dobrze - naburmuszył się pirat. - Tylko spytałem. Ależ w dzisiejszych czasach niemili ci żołnierze...
Ruszyli pomostem w kierunku lądu. Przeszli niedużym skrawkiem ziemi, łączącym port z resztą miasta. Nagle na żołnierzy wpadło w biegu kilku mężczyzn, wytrącając ich z równowagi lub przewracając na ziemię. Murray skorzystał z tego, że jeszcze przed sekundą trzymający go żołnierz leżał teraz na bruku i rzucił się do ucieczki.
- Za nim! - ryknął jeden z żołnierzy.
- Powodzenia Murray! - zawołał wesoło pirat, który z takim zaciekawieniem wypytywał o szubienicę. - Pamiętaj, żeby nie pływać zaraz po posiłku! I nie rozmawiaj z obcymi!
***
Zapadło milczenie. Przez dłuższą chwilę szli przed siebie, mijając drzewa i przydrożne skały, nie odzywając się ani słowem. Wkrótce gościniec wyprowadził ich z lasu. Dalej trakt wiódł wśród porośniętych świeżą trawą pagórków. Na jednym z odleglejszych wzgórz rósł rozłożysty dąb, rzucający cień na cały szczyt wzniesienia. Pogoda była piękna, tak jak w opisywanym przez Murraya dniu.
- Ciekawa historia - odezwał się wreszcie Conhorn. - Więc byłeś piratem... Co stało się później?
Chłopak nie odpowiedział od razu. Chwilę zbierał myśli, przy wtórze odgłosu kroków przyjaciół.
- Przyszedłem na egzekucję, by ich uwolnić - odparł w końcu Murray, przygryzając dolną wargę. - Udało mi się wyswobodzić trzech. W tym Ericka, którego (wedle życzenia) postawili twarzą w stronę morza. Masz może coś do jedzenia? - prędko zmienił temat. - Głodny jestem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz