No i w końcu jest. Może późno, a może nie... Wydaje mi się, że tak jak zwykle. Wydaje mi się też, że to jak na razie najdłuższa część ze wszystkich. Nie poprawiałem jej, więc może być sporo błędów. I wydaje mi się, że gdzieś tam jest napisane "Karczma pod Toporem"... Jeśli serio tak jest to napiszcie gdzie, ok? Z góry dzięki ;)
A i od teraz części raczej nie będą miały tytułów, bo jakoś nie mam pomysłów na tytuły...
Miłej lektury :)
____________________
Dalej Siódemka prowadziła wzdłuż rzeki Naeil i schodziła w dół głębokiego, wyżłobionego przez rzekę, pokrytego zagajnikiem kanionu i szła nim już do końca swego biegu - Zatoki Algulas. Tam, w mieście Salwopol, Conhorn i Murray wsiedli na statek i popłynęli do Malvand. Dotarli doń wieczorem, kiedy strażnicy zamknęli już bramy miejskie.
A i od teraz części raczej nie będą miały tytułów, bo jakoś nie mam pomysłów na tytuły...
Miłej lektury :)
____________________
Dalej Siódemka prowadziła wzdłuż rzeki Naeil i schodziła w dół głębokiego, wyżłobionego przez rzekę, pokrytego zagajnikiem kanionu i szła nim już do końca swego biegu - Zatoki Algulas. Tam, w mieście Salwopol, Conhorn i Murray wsiedli na statek i popłynęli do Malvand. Dotarli doń wieczorem, kiedy strażnicy zamknęli już bramy miejskie.
Noc spędzili w jakiejś karczmie, wzniesionej tuż przy murze miejskim. Opuścili ją z samego ranka, tuż po wschodzie słońca, gdy miasto stanęło otworem dla podróżnych. Conhorn nie mógł tej nocy spać, przewracając się z boku na bok na twardym łóżku - doszedł do wniosku, że wygodniej sypiał pod gołym niebem w trakcie podróży - i tym łatwiej wstał o zaplanowanej, porannej porze, po czym ze zniecierpliwieniem czekał, aż przyjaciel zje śniadanie. Sam nie mógł przełknąć ani kęsa. Przy okazji wypytał karczmarza o ściganych żołnierzy. Okazało się, że przybyli rankiem minionego dnia.
W budynku, w którym mieścił się targ niewolników, nie zastali nikogo, oprócz dobrze ubranego, nadętego kamerdynera i dwóch ochroniarzy. Kamerdyner, spojrzawszy z góry na - wyższych od niego - chłopaków, oznajmił, iż pierwsza licytacja rozpoczyna się za dwie godziny.
- Mam pytanie - oznajmił Conhorn.
- Nie udzielam odpowiedzi na pytania. Nie jestem informacją miejską, jej szukajcie w okolicy rynku - kamerdyner nadął się jeszcze bardziej.
- Może to załatwi sprawę...? - Conhorn wyjął z kieszeni całkiem pękaty mieszek z pieniędzmi, odebrany żołnierzom w "Gospodzie pod Toporem". - Kiedy zostaną wystawieni niewolnicy przyprowadzeni tu wczoraj przez cesarskich?
- Nie przyjmuję łapówek - mężczyzna oznajmił to z jeszcze wyższą wyższością: zdawało się, że jeśli będzie musiał jeszcze bardziej się wywyższyć to stanie na palcach.
- Nie? Szkoda - Conhorn schował mieszek do kieszeni, robiąc smutną minę i jednocześnie dobywając dyskretnie pistoletu. - A to będzie bardziej przekonujące?
- Ochrona! - zawołał niezbyt wystraszony mężczyzna. Najwyraźniej takie akcje zdarzały się tu co jakiś czas.
Chłopak odwrócił się błyskawicznie. Wypalił do nadbiegających z obu pistoletów, zabijając ich, nim zdołali dobiec na odległość cięcia mieczem.
- Nieładnie - Conhorn zacmokał z niezadowoleniem kręcąc głową. - Nie ładnie. To jak, powiesz mi, czy mam ci najpierw po kolei połamać wszystkie kości i odciąć po kawałeczku każdy palec?
- Już ich sprzedano! - krzyknął kamerdyner, głośno przełykając ślinę. Najwyraźniej granica zwyczajności została przekroczona. - Wszystkich!
- Była wśród nich pewna młoda dziewczyna. Włosy w kolorze ciemnego blondu - Conhorn patrzył spode łba na mężczyznę, przeładowując oba pistolety. - Bardzo ładna dziewczyna. Nazywała się Virrey. Kto ją kupił?
- Jakiś kapitan... Nie pamiętam...
- To sobie przypomnij - przerwał mu szorstko Murray, łapiąc go za ubranie i przypierając do ściany. - Mój ojciec cieszy się, kiedy przynoszę na jego grób skalpy kłamliwych ludzi.
- Erick Nealsson! Nazywał się Erick Nealsson! - szepnął kamerdyner, wybałuszając z przerażenia oczy. - Kapitan brygu "Queink"...
- Dobrze - stwierdził Conhorn, chowając gotowe do strzału pistolety i kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela w uspokajającym geście. - Teraz powiesz nam, dokąd popłynął i kiedy popłynął. Chyba, że nie wyszedł jeszcze z portu?
- Wypłynął wczoraj wieczorem, ale nie wiem dokąd.
- Kłamiesz - odparł chłodno Murray, powoli wyciągając zza pasa nóż. - Przecież widzę.
- Na północ, ale nie mam pojęcia dokąd konkretnie. Przysięgam!
Przyjaciele z największą chęcią by jeszcze kamerdynera pomęczyli, lecz do środka wdarli się strażnicy, udaremniając ich zamiary. Któryś ze strażników strzelił w ich kierunku - kula wbiła się w ścianę tuż obok głów Murraya i kamerdynera.
- Nie strzelać idioci! - ryknął jeden z cesarskich.
- Murray - Conhorn wskazał głową drzwi. - Mamy towarzystwo.
- Widzę, kolego. Jeszcze nie oślepłem.
Dobyli mieczy i rzucili się na strażników. Walczyli wśród akompaniamentu krzyków kamerdynera, który skulił się na podłodze. Obaj dzierżyli po jednym mieczu, choć u boku Conhorna zwisało również drugie ostrze.
Conhorn rozpędził się i skoczył. W powietrzu wykonał piruet, tnąc jednego z przeciwników po łuku od lewej do prawej. W powietrze strzeliła fontanna krwi z rozpłatanej tętnicy szyjnej, ciało upadło na podłogę. Chłopak wylądował zwinnie, blokując cięcie drugiego strażnika. Wszedł zgrabnie pod jego ostrze i przebił na wylot tuż pod mostkiem. Z ust umierającego mężczyzny pociekła krew. Gdy Conhorn wyciągnął z niego miecz, bezdźwięcznie zwalił się na ziemię.Chłopak odwrócił się w stronę Murraya, powalającego ostatniego wroga.
Przyjaciele wymienili spojrzenia. Wyszli na zewnątrz, pozostawiając zemdlonego kamerdynera sam na sam z trupami. Na zewnątrz stało dziesięciu następnych strażników i kilku zwykłych żołnierzy - całkiem możliwe, że byli to żołnierze ze ściganego przez nich oddziału.
Znaleźli się w nie najlepszym położeniu, otoczeni przez cesarskie wojsko.
- Rzućcie broń! - zażądał jeden z żołnierzy.
- Co robimy? - zapytał szeptem Murray.
- Nie wiem jak ty, ale ja prędzej zginę niż się im poddam - również szeptem odparł Conhorn.
- Och... Em... Więc ja też.
Nagle rozległ się huk wystrzału. Jeden ze strażników padł martwy na ziemię z dziurą w plecach. Pozostali zaczęli rozglądać się dookoła, szukając wzrokiem strzelca. Ci, dysponujący bronią palną strzelali bezładnie do pobliskich okien i dachów, jakby zapomnieli o przyjaciołach. Conhorn korzystając z zamieszania wyciągnął swoje pistolety i zastrzelił dwóch kolejnych żołnierzy. Skoczył z mieczem na strażników. Dopadł do jednego i wbił mu ostrze między żebra.
Paraliżujący ból eksplodował z tyłu czaszki chłopaka. Przed oczami zatańczyły mu czarne plamy, po chwili zajmując całe pole widzenia. Runął bez przytomności na ziemię.
- Była wśród nich pewna młoda dziewczyna. Włosy w kolorze ciemnego blondu - Conhorn patrzył spode łba na mężczyznę, przeładowując oba pistolety. - Bardzo ładna dziewczyna. Nazywała się Virrey. Kto ją kupił?
- Jakiś kapitan... Nie pamiętam...
- To sobie przypomnij - przerwał mu szorstko Murray, łapiąc go za ubranie i przypierając do ściany. - Mój ojciec cieszy się, kiedy przynoszę na jego grób skalpy kłamliwych ludzi.
- Erick Nealsson! Nazywał się Erick Nealsson! - szepnął kamerdyner, wybałuszając z przerażenia oczy. - Kapitan brygu "Queink"...
- Dobrze - stwierdził Conhorn, chowając gotowe do strzału pistolety i kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela w uspokajającym geście. - Teraz powiesz nam, dokąd popłynął i kiedy popłynął. Chyba, że nie wyszedł jeszcze z portu?
- Wypłynął wczoraj wieczorem, ale nie wiem dokąd.
- Kłamiesz - odparł chłodno Murray, powoli wyciągając zza pasa nóż. - Przecież widzę.
- Na północ, ale nie mam pojęcia dokąd konkretnie. Przysięgam!
Przyjaciele z największą chęcią by jeszcze kamerdynera pomęczyli, lecz do środka wdarli się strażnicy, udaremniając ich zamiary. Któryś ze strażników strzelił w ich kierunku - kula wbiła się w ścianę tuż obok głów Murraya i kamerdynera.
- Nie strzelać idioci! - ryknął jeden z cesarskich.
- Murray - Conhorn wskazał głową drzwi. - Mamy towarzystwo.
- Widzę, kolego. Jeszcze nie oślepłem.
Dobyli mieczy i rzucili się na strażników. Walczyli wśród akompaniamentu krzyków kamerdynera, który skulił się na podłodze. Obaj dzierżyli po jednym mieczu, choć u boku Conhorna zwisało również drugie ostrze.
Conhorn rozpędził się i skoczył. W powietrzu wykonał piruet, tnąc jednego z przeciwników po łuku od lewej do prawej. W powietrze strzeliła fontanna krwi z rozpłatanej tętnicy szyjnej, ciało upadło na podłogę. Chłopak wylądował zwinnie, blokując cięcie drugiego strażnika. Wszedł zgrabnie pod jego ostrze i przebił na wylot tuż pod mostkiem. Z ust umierającego mężczyzny pociekła krew. Gdy Conhorn wyciągnął z niego miecz, bezdźwięcznie zwalił się na ziemię.Chłopak odwrócił się w stronę Murraya, powalającego ostatniego wroga.
Przyjaciele wymienili spojrzenia. Wyszli na zewnątrz, pozostawiając zemdlonego kamerdynera sam na sam z trupami. Na zewnątrz stało dziesięciu następnych strażników i kilku zwykłych żołnierzy - całkiem możliwe, że byli to żołnierze ze ściganego przez nich oddziału.
Znaleźli się w nie najlepszym położeniu, otoczeni przez cesarskie wojsko.
- Rzućcie broń! - zażądał jeden z żołnierzy.
- Co robimy? - zapytał szeptem Murray.
- Nie wiem jak ty, ale ja prędzej zginę niż się im poddam - również szeptem odparł Conhorn.
- Och... Em... Więc ja też.
Nagle rozległ się huk wystrzału. Jeden ze strażników padł martwy na ziemię z dziurą w plecach. Pozostali zaczęli rozglądać się dookoła, szukając wzrokiem strzelca. Ci, dysponujący bronią palną strzelali bezładnie do pobliskich okien i dachów, jakby zapomnieli o przyjaciołach. Conhorn korzystając z zamieszania wyciągnął swoje pistolety i zastrzelił dwóch kolejnych żołnierzy. Skoczył z mieczem na strażników. Dopadł do jednego i wbił mu ostrze między żebra.
Paraliżujący ból eksplodował z tyłu czaszki chłopaka. Przed oczami zatańczyły mu czarne plamy, po chwili zajmując całe pole widzenia. Runął bez przytomności na ziemię.
***
Ocknął się, lecz nie otworzył oczu. Leżał na czymś twardym. Słyszał szum, czuł słony zapach. Zapach morza. Nie wiedział, czy kręci mu się w głowie, czy kołysze się on, czy może to, na czym leżał. Głowa nadal go bolała, choć nie tak bardzo, jak wcześniej.
Otworzył oczy.
W pomieszczeniu panował półmrok, jednak mógł dostrzec gruby, drewniany filar. Słup kołysał się, jak zresztą wszystko dookoła. Spojrzał w prawo. Ujrzał tam leżącego obok Murraya, z głową obróconą w stronę Conhorna, przykuty do metalowej rurki.
- Obudziłeś się wreszcie - stwierdził. - Miło cię widzieć.
- Ciebie też - Conhorn jęknął, gdy ból głowy wzmógł się na chwilę. - Dla ciebie to jakby powtórka z rozrywki, co?
- W pewnym sensie - Murray uśmiechnął się do swoich wspomnień, ale prędko znów spoważniał. - Długo spałeś. Kilka godzin. Mocno ci przywalił. Jeden ze strażników. Kolbą pistoletu. Gryzie ziemię.
- Dzięki. Gdzie jesteśmy.
- Na pokładzie jakiegoś cesarskiego galeonu. Ładna i szybka, jak na ten typ statków, bestyjka. Płyniemy na południe, południowy wschód. Tak jakby ci trochę nie po drodze.
- Skąd wiesz, w którą stronę płyniemy?
- Jestem żeglarzem, przyjacielu. Mam swoje sposoby.
- Ilu jest tu więźniów?
- Sporo... - Murray zamyślił się na chwilę. - Sądzę, że wystarczyłoby do obsługi tego statku.
- Cisza! - warknął jakiś głos z lewej. - Ktoś nadchodzi.
Zgrzytnął zamek i w zasięgu wzroku pojawił się cesarski żołnierz. Podszedł do Conhorna, nachylił się nad nim w półmroku, spojrzał mu w oczy. Taki jakby znajomy był ten żołnierz... Chłopak w końcu go rozpoznał.
- To ty...! - chłopak zachłysnął się, rozpoznawszy człowieka, którego, zamiast zabić, wypuścił w "Gospodzie pod Toporem".
- Tak, to ja - odparł mężczyzna, rozkuwając Conhorna. - I to ja strzelałem do żołnierzy w Malvand. Niestety, mimo to udało im się cię pochwycić. A teraz posłuchaj uważnie. W następnym pomieszczeniu jest broń. W beczkach.
- Zaraz zaraz - przerwał mu chłopak podejrzliwie. - Czemu miałbym ci wierzyć?
- W sumie, to nie masz powodu - odparł lekko żołnierz. - Ale po co miałbym pomagać ci, gdyby to była pułapka? Co to za różnica: powieszą cię w stolicy czy zabiją tutaj? Mogłeś mnie zabić. Powinieneś mnie zabić, albo pozwolić to zrobić tamtemu wieśniakowi. Ale nie zrobiłeś tego. Więc postanowiłem ci pomóc.
- Może i masz rację - przyznał Conhorn. - Dziękuję za pomoc. Jestem Conhorn - wyciągnął dłoń do mężczyzny.
- Vitt Rekarowycz - uścisnęli sobie prawice, patrząc na siebie przyjaźnie.
- No, już się znacie - rzekł lekko obrażonym tonem Murray. - To może byście nas wreszcie łaskawie uwolnili?
- Dobry pomysł.
Po dłuższej chwili kilkudziesięciu byłych więźniów odbierało przygotowaną przez Vitta broń. Conhorn odzyskał swoje, uprzednio zarekwirowane przez żołnierzy, wyposażenie. Gdy wszyscy byli już uzbrojeni, spora grupa ludzi pod wodzą Murraya i Conhorna wypadła z zamknięcia, po drodze mordując każdego, kto stanął im na drodze. Kiedy cały dolny pokład był wolny od żywych lojalnych Cesarstwu marynarzy, kilku posiadających pistolety bądź muszkiety zbiegów wdarło się na górny pokład, oddając salwę w kierunku znajdujących się tam cesarskich. Później dołączyła do nich reszta.
Conhorn w biegu przebił jednego z zaskoczonych marynarzy, torując sobie drogę do koła sterowego. Tuż za nim podążali inni zbiegowie, tnąc i rąbiąc każdego stawiającego opór. Kilku mężczyzn, porzuciwszy swoje poprzednie zajęcia, przyłączyło się do nich.
Na rufowej nadbudówce stał przy kole sterowym kapitan wraz z oddziałem uzbrojonych w muszkiety żołnierzy. Żołnierze oddali salwę w kierunku nadbiegających, zabijając kilku z nich, jednak tłum zbiegłych więźniów i zbuntowanych marynarzy dopadł do nich wymuszając walkę w zwarciu, nim zdążyli strzelić po raz drugi.
Conhorn tym czasem ominął schody i dostał się na nadbudówkę, wdrapując się na nią przed drzwiami do kajuty kapitana. Podciągnął się, złapał balustrady, podciągnął znowu. Bogato ubrany kapitan tego pechowego dla siebie dnia dzierżył koło sterowe. Chłopak, wspiąwszy się na balustradę tuż przy nim, zwyczajnie ściął mężczyźnie głowę. Złapał ją za włosy nim upadła na podłogę, wyprostował się. W geście zwycięstwa uniósł odciętą głowę do góry. Nie przejmował się tym, że tak robią barbarzyńcy ze wschodu.
Żołnierze i załoga poddali się, przy wtórze triumfalnych okrzyków zbiegłych więźniów.