Witajcie! :D
Dawno nic nie wstawiałem, pewnie większość z Was wpisała mnie już na listę blogów zamkniętych albo coś w tym stylu. A ja postanowiłem coś Wam wrzucić :P Ogólnie rzecz biorąc jest to dość słabe opowiadanie, które napisałem na polski jakiś miesiąc temu, a ponieważ zostało już ocenione, pomyślałem, że mogę się nim podzielić. Wrzucam je też dla tego, że jest to jedno z moich - wstyd się przyznać - lepszych opowiadań, jakie w ostatnim czasie napisałem... No cóż, nie truję już więcej. Mam nadzieję, że ktoś to przeczyta XD a jak przeczyta, to że temu komuś się choć trochę spodoba.
To na tyle ze słów wstępu, miłej lektury! :)
Warszawa, rok 1944
I
Mężczyzna wysiadł z samochodu, który od
razu odjechał, zostawiając go samego. Mężczyzna był młody, na oko mógł mieć nie
więcej niż trzydzieści lat. Był raczej chudy, średniego wzrostu, lekki wiatr
szarpał jego krótkimi włosami. W ręce trzymał niewielkich rozmiarów aktówkę. Dookoła
panowała ciemność, nie paliła się żadna latarnia.
Adolf Hitler Platz był w opinii mężczyzny
miejscem całkowicie pozbawionym uroku, zwłaszcza nocą. Nie miał pojęcia, co w
nim widzą jego koledzy. Ot – zwykły plac w centrum miasta. Flagi Rzeszy wisiały
na wszystkim, na czym dało się je powiesić. Było tu również wielkie coś z
ogromnym godłem Niemiec. Mężczyzna uważał, że jest to przesada. Wszystko to
drażniło jego poczucie estetyki. No ale cóż, nie jemu było o tym decydować.
Mężczyzna stał jeszcze przez chwilę,
napawając się chłodnym nocnym powietrzem, odgłos odjeżdżającego samochodu cichł
w oddali. Gdy zapanowała całkowita cisza, otrząsnął się z odrętwienia. Miał
całkiem spory kawałek drogi do przejścia. Nie rozumiał, dlaczego samochód nie
mógł go zawieść na miejsce. Ale nie zastanawiał się nad tym zbytnio. Nie jemu
decydować o tym, co ma sens, a co nie. Przynajmniej na razie. Mężczyzna ruszył
przed siebie żwawym krokiem. Wiedział, że nie może się spóźnić.
II
- Wzywał mnie pan, Herr Geibel?
Paul
Otto Geibel uniósł głowę znad leżących na biurku papierów. Jego oczom ukazał
się młody mężczyzna. Nie był zbyt wysoki, był natomiast chudy. I młody. Paul,
patrząc na tego młodziaka, który dopiero co opuścił koszary, nie do końca
rozumiał otrzymany rozkaz. Ale nie zastanawiał się nad tym. Nie do niego należy
decydowanie o sensie rozkazów.
- Tak. Siadaj, Karl. Wybacz, że nie
pozwalam ci odpocząć, ale sprawa jest dość pilna.
Mężczyzna usiadł posłusznie na krześle
naprzeciwko Geibela, kładąc aktówkę na podłodze.
- Jak ci minęła podróż, Karl? Wina?
- Szybko, Herr Geibel. Nie, dziękuję.
- Zapewne zastanawiasz się, dlaczego
zostałeś tu przysłany, ale cierpliwości, wszystkiego dowiesz się w swoim
czasie. Najpierw wyjaśnię ci dlaczego wezwałem cię do mojego gabinety zaraz po
przyjeździe.
Karl poruszył się niespokojnie. Wezwania do
Geibela prawie nigdy nie oznaczały niczego dobrego. Ale on dopiero przyjechał,
nie miał kiedy popełnić jakiegoś błędu…
- Otóż – Paul odkaszlnął – tuż przed twoim
przybyciem przyszedł rozkaz z Krakowa. Rozkaz, który dotyczy cię bezpośrednio.
Karl przełknął ślinę. Bał się. Z rozkazami
z Krakowa nigdy nie wiadomo…
Geibel pociągnął za wiszący przy jego
fotelu sznur. Drzwi otworzyły się, wszedł SS-mann, niosący sporych rozmiarów
pakunek, owinięty brązowym papierem. Mężczyzna położył pakunek na biurku i
wyszedł, zamykając drzwi.
- Rozkaz awansu, Karl – kontynuował Geibel.
– Dla ciebie. Herr Oberscharführer.
Karl patrzył na Paula, nie wiedząc co
powiedzieć. Był zaskoczony. Nie miał pojęcia, że można przeskoczyć kilka
stopni. Jeszcze chwilę temu był zwykłym SS-mannem, teraz nagle został
podoficerem.
- Herr Geibel… - zaciął się, zaczerwienił.
Paul
zaśmiał się dobrodusznie, widząc zakłopotanie mężczyzny.
- Idź, odpocznij po podróży. Rano każę
zanieść ci mundur do kwatery. No, idź już.
Gdy Karl wyszedł, Geibel podniósł się z
fotela, stanął przy oknie. Stał tak, patrząc na pustą, ciemną ulicę za oknem.
Ujrzał idący w kierunku Placu Hitlera patrol. To znaczy, że jest za kwadrans
północ. Za kwadrans sierpień. Dowódca SS przeczuwał, że ten sierpień będzie
sierpniem wyjątkowym, że stanie się coś niezwykłego. Odszedł od okna, stanął
przy kredensie. Wyjął z barku butelkę wina i kieliszek. Kryształ wypełnił się
szkarłatnym płynem. Paul wrócił do okna, trzymając w jednej ręce kieliszek, w
drugiej butelkę. Oba przedmioty położył na parapecie i znów utkwił wzrok w
słabo oświetlonej ulicy za szkłem.
Wiszący na ścianie zegar tykał cicho. Po
chwili z wnętrza zegara wyskoczyła kukułka, wydała z siebie nieokreślony odgłos
i z powrotem schowała się w środku. Geibel nie cierpiał tego zegara. Kiedy
kukułka działała jak powinna był jeszcze do zniesienia, lecz odkąd się popsuła,
czasomierz doprowadzał go do szału. Mężczyzna każdego dnia zastanawiał się,
dlaczego nie wyrzucił jeszcze tego złomu. I każdego dnia uświadamiał sobie, jak
ważna była dla niego osoba, od której go dostał. Osoba, której już nie ma.
Geibel wypił duszkiem całą zawartość
kieliszka, sięgnął do kieszeni po papierosa. Wsadził go sobie do ust. Wyciągnął
zapałki, zapalił papierosa, zgasił zapałkę gwałtownym ruchem nadgarstka.
Zaciągnął się dymem, długo trzymał go w ustach. Później wydmuchnął go powoli,
uważnie. Dym uformował w powietrzu idealne kółko.
Ulicą przemaszerował kolejny patrol.
III
Karl obudził się. Spojrzał na stojący
na stoliku obok jego łóżka zegar. Było wpół do siódmej. Usiadł, przetarł oczy,
ziewnął. Na krześle przy stoliku leżał złożony w kostkę mundur. Mężczyzna
wstał, z nabożną prawie czcią rozłożył kurtkę, pogładził ją. Powoli zaczynał
wierzyć w prawdziwość swojego awansu.
Otrząsnął się z zachwytu, założył mundur.
Już ubrany wyszedł na korytarz i ruszył na śniadanie. Po śniadaniu podszedł doń
SS-mann, który oświadczył mu, że zaprowadzi go na nowy posterunek. Wyszli więc
na ulicę.
-
Mamy spory kawałek drogi do przejścia – oświadczył SS-mann. – Ale to dobrze,
Herr Oberscharführer, obejrzy pan miasto.
Karl
z zaciekawieniem oglądał ulice, którymi przechodzili. Teraz, w dzień, gdy
miasto było żywe, nie sposób było odmówić mu swoistego uroku. Co prawda,
mężczyzna widział w życiu sporo ładniejszych miast, ale i Warszawa miała jakiś
swój urok.
Po około godzinie, SS-manni dotarli do elektrowni
na Powiślu. Budynek był duży, budził swoisty podziw. Wysokie kominy elektrowni górowały
nad Niemcami, wyrzucając z siebie kłęby dymu.
- To tu – oznajmił SS-mann. – Musi się pan
udać do dowódcy oddziału, Herr Oberscharführer. Załoga pana zaprowadzi.
Po
krótkiej rozmowie z dowódcą oddziału, Karl został skierowany do pilnowania
głównej bramy. Zadanie było wyjątkowo nudne, a mężczyzna – jako, że był
SS-mannem – oczekiwał raczej jakiegoś ciekawszego przydziału. Ale cóż, nie jemu
decydować o przydziałach, on ma tylko wypełniać rozkazy. Przynajmniej na razie.
Około godziny 16:30 w elektrowni rozległ
się alarm. Karl wymienił zdezorientowane spojrzenia z dwoma innymi pilnującymi
bramy żołnierzami. Żaden z nich nie wiedział co się dzieje. Zanim zdążyli podjąć
jakąś decyzję, podbiegł do nich jakiś mężczyzna.
- Dostaliśmy informację, że Polacy planują
dzisiaj jakąś akcję. Cały warszawski garnizon został postawiony w stan
gotowości! Zamknąć bramę!
Mężczyźni pospiesznie wykonali polecenie,
zajęli pozycje do obrony. Karl mocniej ścisnął w ręce swój pistolet maszynowy
MP 40. Oddział nie miał zbyt wielkich szans się utrzymać. Wszyscy byli tego
świadomi. Wszyscy liczyli na to, że uderzenie nie będzie wymierzone w
elektrownię. Szczególnie wielką nadzieję na to miał Karl, gdyż był to jego
pierwszy dzień służby w Warszawie. Pierwszy dzień poza koszarami.
Przez
ponad pół godziny było spokojnie. Mężczyźni przy bramie powoli się uspokajali,
powoli zaczynali wierzyć, że elektrownia jest bezpieczna, że informacja była fałszywa.
A
potem minęła siedemnasta.
Żołnierz
obserwujący ulicę wykonał gwałtowny ruch.
- Halt! – wycelował karabin w coś po
drugiej stronie muru. – Hal…
Rozległ
się odgłos wystrzału, mężczyzna upadł, zamiast prawego oka miał dziurę po
pocisku, mieszanina krwi i mózgu wylewała się na ziemię.
- Vorsicht! Vorsicht!
Karl
zaklął, blednąc z przerażenia. Spanikował. Zaczął na oślep strzelać nad murem.
Ktoś krzyknął, nie było wiadomo – cywil czy ktoś ze szturmujących. Strzały
ucichły, gdy Karlowi skończyła się amunicja. Nerwowym ruchem wyszarpnął pusty
magazynek, po kilku próbach udało mu się założyć nowy. Przylgnął plecami do
muru. Po drugiej stronie bramy stał drugi żołnierz. Jego lewa ręka pokryta była
krwią. Karl nie był do końca pewien czyja to krew.
Rozległ się wybuch, brama stanęła otworem.
Przebiegło przez nią paru ludzi z biało-czerwonymi opaskami na rękach.
- Hurrraaaaaaa!
- Vorsicht! Polen Banditen!
Rozległy
się strzały. Kilku Polaków padło martwych, zanim zorientowali się, kto do nich
strzela. Prędko jednak dostrzegli stojących pod murem żołnierzy.
Karl
rzucił się do ucieczki. Wpadł do budynku elektrowni, wskoczył za jakieś
urządzenie.
- Vorsicht!
- Hurrraaaaaaa!
Niemcy
strzelali do szturmujących od frontu Polaków. Jednak kilku bandytów zaszło
żołnierzy od tyłu, rażąc ich odsłonięte plecy. Karl strzelał już do
wszystkiego, co się ruszało. Nie widział, kto jest sprzymierzeńcem, a kto
wrogiem. Krew zalewała mu oczy, wypływała z rannego lewego ramienia, ciekła po
nodze z przestrzelonego uda. Mężczyzna słyszał terkot karabinów, skowyt
umierających, wycie rannych i krzyki atakujących. Hałas zagłuszył cichy stukot
upadającego granatu.
Rozległ się odgłos wybuchu. Dziesiątki
małych przedmiotów wbiły się w ciało Karla, zamieniając jego tkanki w sito.
Mężczyzna wydał z siebie przeraźliwy skowyt. Upadł na kolana, upuszczając
karabin. Ostatnim, co zobaczył, było kilka ciemnych postaci na jasnym tle
wejścia do budynku. Postaci rosły w oczach, coraz bardziej zasłaniając światło.
A potem była już tylko ciemność.
IV
Geibel stał przy oknie z kieliszkiem wina w
jednej ręce i papierosem w drugiej. Powoli wypuszczał z ust dym, który zlewał
się z dymem, który unosił się nad budynkami miasta. Wychylił zawartość
kieliszka. Wziął butelkę, chcąc sobie dolać. Gdy zobaczył, że jest pusta, w
przypływie wściekłości obrócił się gwałtownie i cisnął nią w ścianę po drugiej
stronie gabinetu. Szkło roztrzaskało się z hukiem tuż obok zegara.
Paul zaciągnął się głęboko dymem, chcąc
odzyskać równowagę psychiczną. Udało się. Przynajmniej na chwilę.
Przeczuwał, że ten sierpień będzie
niezwykły. Ale nie spodziewał się, że w to popołudnie ulice spłyną krwią, nie
spodziewał się, że ziemia przybierze szkarłatną barwę.
P.S.
Wybaczcie błędy we fragmentach pisanych po niemiecku, nie uczę się tego języka XD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz